Sześć długich lat przyszło czekać fanom na kontynuację jednej z najciekawszych, acz bardzo niedocenionych serii slasherów. W międzyczasie co prawda mogliśmy cieszyć się nieco podkręconymi remasterami, co na pewno w jakimś niewielkim stopniu zwiększyło popularność tytułu, ale to zadaniem właśnie trzeciej części było wdrapanie się na piedestał gatunku. Furia wpadła w furię i trzeba przyznać, że dobrze jej to wychodzi.
Przynajmniej w teorii, bo w praktyce jest niestety różnie. Fanów serii ucieszy bezpośrednie kontynuowanie wątków rozpoczętych w poprzednich odsłonach. Furia jako trzeci jeździec apokalipsy sprawdza się, o dziwo, perfekcyjnie i w żaden sposób nie odstaje od swoich braci. Wręcz daje wyczuć się w powietrzu rodzinną rywalizację, a funkcja i imię zobowiązują. Więc nasza protagonistka na każdym kroku próbuje udowadniać nam, że jest ich godna. Czasem wychodzi jej to lepiej, a czasem gorzej. Początkowo miałem wielkie problemy, by chociaż polubić nową postać, a mówiąc wprost - działała mi ona na nerwy. Choć może była to również kwestia źle zbalansowanego pod względem rozgrywki i emocji początku. Ten niemiłosiernie się dłuży. Bieganie po rozległych lokacjach z jedną bronią i ubijanie powtarzających się przeciwników potrafi skutecznie zniechęcić do dalszej podróży.
Jest to dziwny zabieg, bo seria przyzwyczaiła nas do mocnych początków. Tym razem jest bardziej... subtelnie, delikatnie rzecz ujmując. Na szczęście klimat, który wręcz uderza na każdym kroku, sprawia, że nie można oderwać się od ekranu. O ile same miejscówki są bardzo nierówne - o czym za moment - o tyle nie można złego słowa powiedzieć na temat muzyki. Nie bez przyczyny Cris Valasco uważany jest przez graczy za weterana branży. Zatrudnienie kompozytora okazało się strzałem w dziesiątkę. Jest mocno. Jest epicko. Jest po prostu apokaliptycznie!
Niestety, tego samego nie można powiedzieć o grafice, która miejscami woła o pomstę do nieba - co samo w sobie jest ciekawe, biorąc pod uwagę tematykę gry. O ile same miejscówki są po prostu nierówne, o tyle modele napotykanych postaci przypominają te znane z początków ubiegłej generacji. Poza samą Furią i kluczowymi dla historii postaciami, brzydota aż razi w oczy, a paskudnie doczytujące się na każdym kroku tekstury wcale nie pomagają w odbiorze. Jest źle i grze bez wątpienia przydałoby się kilka miesięcy dodatkowych szlifów. Co jak co, ale żyjemy w czasach, w których piękno gier potrafi powalić na kolana i niestety Darksiders III przy większości nawet średniej klasy tytułów wygląda niczym brzydkie kaczątko.
W tym miejscu fani serii powiedzą, że jeźdźcy zawsze nieco odstawali, ale mieli przy tym własną, unikalną stylistykę i charakter. Pełna zgoda. Ale w chwili, gdy nawet remastery mają miejscami ładniejsze tekstury, coś najwyraźniej poszło nie tak. Mam dziwne przeczucie, że niedługo po premierze zostanie zaserwowana spora łatka poprawiająca wizualne aspekty w grze.
Na pewno priorytetowe dla twórców powinno się stać poprawienie płynności. Gra potrafi bardzo mocno przyciąć nawet przy małej ilości elementów czy wrogów na ekranie. Często również zatrzymuje się, nawet na kilkanaście sekund, w czasie przechodzenia do kolejnych lokacji. W slasherach każda sekunda jest na wagę złota, zwłaszcza przy walkach z potężnymi bossami, którzy do najprostszych nie należą. Niestety, słaba optymalizacja prowadzi do licznych zgonów, a co za tym idzie - wielokrotnego powtarzania danej lokacji... od początku! Musicie bowiem wiedzieć, że punkty zapisu rozmieszczone są w grze w bardzo niekorzystny dla gracza sposób.
Wszystkie te problemy sprawiają, że Darksiders III dalekie jest w chwili obecnej od ideału. Jednak za sprawą settingu trudno przejść obok gry obojętnie. Na pierwsze fabularne twisty nie musimy długo czekać, a historia, choć w teorii banalna, intryguje na tyle, że chcemy poznać jej zakończenie. Furia ewoluuje i nawet jeśli zaprezentowane jest to w nieco naciągany sposób, to i tak idealnie pasuje do stylistyki i konwencji tytułu.
Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że w swojej formie Darksiders III bliższe jest klasycznemu Bogu Wojny niż nowy Bóg Wojny. A tak po prawdzie wcale nie byłaby to znów aż tak wielka złośliwość. Już sam arsenał - głównie pierwsza broń Furii - na myśl przywodzi pierwsze odsłony przygód Kratosa. Zresztą, sama stylistyka, sposób radzenia sobie z niektórymi problemami czy łamigłówkami to klasyczna i uwielbiana przez fanów forma. Zawsze podobało mi się to, że Darksiders poza walką oferowało również eksplorację ciekawych miejscówek. Było to świetne urozmaicenie pomiędzy kolejnymi starciami z zastępami wrogów. Nie inaczej jest w trzeciej części. Również mamy tu do czynienia ze złotym środkiem pomiędzy ciekawym systemem walki a szukaniem znajdek, dzięki czemu gra szybko się nie nudzi. Aczkolwiek nie da się ukryć, że przez to popada w pewne schematy.
Schematycznie wypadają również wielcy bossowie. Choć na początku każdy z nich robi niesamowite wrażenie i potrafi dać w kość, bardzo szybko jesteśmy w stanie wyuczyć się ich zachowań. Co oczywiście nie znaczy, że jest łatwo. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że twórcy w wielu miejscach zapatrzyli się na soulsowe tytuły. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gdzieś tu zanikł balans rozgrywki. Ogólnie rzecz ujmując, wielokrotnie miałem wrażenie, że już przy poziomie „story", który jak przecież nazwa sama sugeruje powinien skupiać się na poznaniu historii, gra miejscami dawała bardziej w kość niż poprzednie odsłony. Gatunek zobowiązuje i zapewne fakt ten ucieszy wielu graczy. Aczkolwiek poziom wyzwań mógłby wzrastać po prostu bardziej równomiernie.
Usłyszałem niedawno mądre stwierdzenie, że „czysta zabawa w grach jest przereklamowana". Odnosiło się ono do wielkich, poważnych gier, w których realizm jest ważniejszy niż rozrywka. Być może już wiecie, do jakiego tytułu się odnosiło, ale w tym momencie nie jest to kwestia istotna. Darksiders III jest właśnie przykładem gry, która nie powali Was na kolana wybitną historią czy dylematami moralnymi. Nie uświadczycie w niej bijącego z każdej strony realizmu. Tu włosy Furii nie brudzą się od kurzu, a jej wierzchowca nie trzeba systematycznie czesać, by nawiązać z nim głębszą więź. To czysta, nieskrępowana zabawa w dobrym, prawie już klasycznym stylu. Może i gra czasami wydaje się niczym wydarta z poprzedniej generacji, może i nadal boryka się ze starymi problemami. Jednak nie przeszkadza to jej w przedstawieniu ciekawej historii oraz dostarczaniu pokładów frajdy i adrenaliny. Ta sztuka Furii się udaje.