Niewielu reżyserów w Hollywood ma tak eklektyczny styl i tak różnorodną historię jak Steven Soderbergh. Mówcie, co chcecie, o jego filmach z ostatnich trzech dekad, ale on nigdy nie stał w miejscu ani nie przestał stawiać sobie wyzwań, a większość ludzi potrafi wskazać jeden lub dwa filmy, niezależnie od tego, czy jest to część trylogii Oceans, Traffic, Erin Brokovich, czy przygnębiający Contagion, które im się podobają.
Jest to więc bardzo zgodne z modus operandi Soderbergha, aby nagle zrobić horror z NEON, który ostatnio odniósł duży sukces z Longlegs i Cuckoo, ale jest to nie tylko znacząca zmiana gatunku, ale także rodzaj filmu dogmatycznego, w którym istnieje rodzaj wbudowanego ograniczenia, które odgrywa dość centralną rolę w sposobie, w jaki rozumiesz film. A tak przy okazji, nazywa się to Presence.
Po pierwsze, akcja całego filmu rozgrywa się tylko w jednym domu, na wyłączność. Po drugie, cały film jest nakręcony z perspektywy pierwszej osoby, a czyja to perspektywa? Cóż, jest to, najwyraźniej, jeśli nic innego, to właśnie "Presence " prześladuje rodzinę Payne'ów w New Jersey. Mówcie co chcecie o realizacji i efekcie, a my oczywiście to zrobimy, ale jeśli chodzi o przesuwanie granic tego, jak rozumiemy rolę kamery w kinie, a zwłaszcza tego, jak można budować napięcie, jeśli to, czego boisz się zobaczyć, jest zawsze "za tobą" - to wymaga trochę odwagi i gotowości do wywrócenia oczekiwań do góry nogami - kolejka Soderbergha.
W Presence nie ma jump scare'ów, jest tylko wieczne napięcie, które naturalnie bierze się z poczucia, że coś jest nie tak. Coś nieokreślonego, coś niejasnego i złowrogiego, co zawsze, przez cały film, jest poza zasięgiem kamery i twojego pola widzenia. Tak właśnie musi być, skoro to ty jesteś tutaj "duchem", to ty jesteś duchem, to ty jesteś obecny i się wokół rodziny Payne'ów przez serię długich ujęć, które często ciągną się trochę za długo, a wszystko po to, aby stworzyć napięcie z faktu, że oglądasz rodzinę, która nie wie, że jest obserwowana.
To samo w sobie jest innowacyjnym założeniem, a cała praca kamery, udźwiękowienie i choreografia sceniczna są zbudowane wokół tego jednego założenia. To kino konceptualne w ekstremalnym wydaniu, w którym każde opowiadanie historii służy sztuczce. To trochę jak Hardcore Henry, choć jest czymś zupełnie innym, ale analogia tkwi gdzieś w swojej mocy.
To także ruch kamery, techniki oświetleniowe i choreografia, które muszą być odpowiednie, aby kamera w pierwszej osobie zrobiła wrażenie. To hipnotyzujący występ Lucy Liu jako Rebecci Payne, to gęsty gobelin dźwięków, który sprawia, że cisza jest tak niewiarygodnie głośna, to jak techniczne ćwiczenie Soderbergha, który dobrze zaczyna i utrzymuje twoją uwagę aż do napisów końcowych.
Ale jednocześnie, jako zdeklarowany miłośnik horrorów, brakuje tu czegoś bardziej namacalnego lub przywołania czegoś, czego nasi bohaterowie mogą się naprawdę bać. Ten kąt jest również używany jako rodzaj podglądacza, w którym nacisk kładziony jest na dynamikę rodziny, oszustwo i miłość - ale czasami możesz zapomnieć, że jesteś... Cóż, duch, a zamiast tego traktujesz go po prostu jako bardziej przyziemny kąt kamery, a nie o to chodzi.
Innymi słowy, horror nie powinien prześwietlać swojego potwora, to na pewno, ale w Presence wiesz dość wyraźnie, że potwór nigdy nie zostanie w ogóle zdemaskowany, a to odbiera trochę napięcia, które filmowi czasami mistrzowsko udaje się zbudować.