Polski
Gamereactor
zapowiedzi
Kill la Kill the Game: IF

Kill la Kill the Game: IF - wrażenia z wersji demonstracyjnej

Oprócz błękitnego Junketsu nic mi więcej nie potrzeba.

HQ
Kill la Kill the Game: IF

Dziś w PlayStation Store udostępniono bezpłatne demo Kill la Kill the Game: IF. Do dziś też podchodziłam do tego tytułu nawet nie sceptycznie, gorzej jeszcze - z zupełnym chłodem i obojętnością. Nadchodzący projekt studia A+ Games to w końcu kolejna bijatyka na podstawie serii anime, czym miałby mnie zaskoczyć? Mundurek Junketsu szepcze mi na ucho: wszystkim. Wersję demonstracyjną gry wyłączyłam z czystym sumieniem i otwartą buzią.

Kojarzycie w ogóle anime Kill la Kill? To świetna, dwudziestoczteroodcinkowa i oryginalna produkcja studia Trigger (zbyt rzadko otrzymujemy dziś oryginalne anime, zbyt często felerne ekranizacje mang), w której uczennica z przeniesienia, Matoi Ryuuko, dzierżąca miecz w kształcie nożyczek, przybywa do dziwacznej Akademii Honnouji w poszukiwaniu zabójcy swojego ojca. Podczas swojej przygody stawia czoła przewodniczącej samorządu szkolnego, Kiryuuin Satsuki, a także jej elitarnej czwórce. Całość cechuje się bardzo specyficznym humorem, zawstydzającymi elementami erotycznymi, niebanalnymi postaciami, piękną reżyserią, wyjątkową kreską i animacją, a także więcej niż zalecaną dawką akcji i oczywiście ścieżką dźwiękową na najwyższym poziomie (za którą odpowiada niezawodny Sawano Hiroyuki, znany z Shingeki no Kyojin, Nanatsu no Tanzai czy Guilty Crown). I wiecie co? I wszystko to znajdzie się w tej grze - TAK, z oryginalnym soundtrackiem włącznie, choć w przypadku takich produkcji zdarza się to... praktycznie nigdy. Trudno opisać słowami moje zaskoczenie, gdy podczas przerywników filmowych usłyszałam „Blumenkranz", „Don't Loose Your Way" czy wszystkie motywy przewodnie ulubionych bohaterów. To coś, czego zawsze najbardziej brakowało mi w brawlerach opierających się na anime. I choć demo oferowało zaledwie mały wycinek tego, co znajdziemy w pełnoprawnej grze, już teraz można śmiało założyć, że będzie to jedna z najlepszych pozycji w gatunku.

Kill la Kill the Game: IF
Satysfakcjonujący system walki.
To jest reklama:
Kill la Kill the Game: IF
Przepiękne animacje i styl wizualny.

W demie znajdziemy pociachany pierwszy rozdział trybu fabularnego, standardowy tryb versus oraz taki rozwijający mechanizmy znane z cyklu Dynasty Warriors, gdzie w jak najkrótszym czasie musimy uporać się z setką szkolnych mundurków (one żyją i transformują!) i utorować sobie drogę do zwycięstwa. Obecnie można wcielić się w Ryuko Matoi, Satsuki Kiryuuin, Irę Gamagooriego oraz Uzu Sanageyamę, z czego każda postać oferuje dokładnie takie ruchy, jakich można było oczekiwać - sterowało się nimi tak, jak sobie wyobrażałam to uczucie w 2013 roku podczas oglądania anime. Kombinacji przycisków jest sporo, ale przy tym zapamiętuje się je z łatwością, oferują pokaźną garść możliwości i nie polegają jedynie na mozolnym wciskaniu biednego kwadratu. Do tego wygląda to bosko - animacje modeli są przepiękne, bardzo dynamiczne, nieco niedbale przeskakujące z klatki na klatkę, zupełnie jak w serialu animowanym. Z gigantycznymi, japońskimi znakami przy prezentacji bohaterów czy miejsca akcji, które przysłaniają cały ekran. Wielokrotne „wow". Kilkudziesięciominutowa zabawa dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń i ponownie obudziła uczucie do anime, po które zresztą chyba jeszcze dziś sięgnę raz jeszcze.

Oczywiście poza wymienioną czwórką miałam okazję ponownie przeżyć spotkanie między innymi z Ragyou Kiryuuin, najgorszą matką świata, przerozkoszną Mako czy niepokojącą Nui Harime, czy na powrót doświadczyć najbardziej ikonicznych scen (Satsuki z impetem stawiająca obcas na podeście to jest to!). Przyznaję, że to demo powaliło mnie na kolana, kompletnie nie spodziewałam się takiego poziomu, nie oczekiwałam, że Kill la Kill może otrzymać jakkolwiek satysfakcjonującą egranizację, skoro nawet Jump Force - które miało uczcić pięćdziesięciolecie magazynu Weekly Shounen Jump - czy My Hero One's Justice - gra na podstawie anime znacznie popularniejszego niż Kill la Kill - poległy na każdej płaszczyźnie. Kill la Kill the Game: IF tymczasem przywraca mi wiarę w bijatyki tworzone na licencji japońskich animacji. A może ten One Punch Man: A Hero Nobody Knows wcale nie będzie taki zły?

Kill la Kill the Game: IF
Pełnoprawna egranizacja z dziesiątkami odniesień do pierwowzoru.
To jest reklama:
Kill la Kill the Game: IF
Czego chcieć więcej?

Jedyne, co w zasadzie budzi moje obawy, to cenzura (kultowa przemiana bohaterek, w oryginale kipiąca erotyzmem, jest w grze jakaś taka wybrakowana) iii... to tyle. Jeśli myśleliśmy, że Naruto: Ultimate Ninja Storm czy Dragon Ball FighterZ to szczyt możliwości Japończyków, byliśmy w błędzie. Właśnie tak powinno się to robić. I jeśli właśnie tak by się to robiło, to nie potrzebuję żadnych erpegów ani przygodówek na licencji popularnych anime - bijatyki wystarczą. Właśnie takie bijatyki.

Kill la Kill the Game: IF zadebiutuje już 26 lipca na komputerach osobistych, Nintendo Switch i PlayStation 4. Wniosek z moich wrażeń: brać na premierę. To jest gra, która zachwyci tak miłośników oryginalnego serialu, jak i osoby, które jeszcze nie miały okazji go obejrzeć (co zapewne prędko uczynią). To gra, która bez wątpienia znajdzie się w czołówce reprezentantów gatunku. Jeśli chcielibyście się o tym przekonać sami - śmiało, demo jest dostępne dla każdego. Tymczasem uciekam, by jeszcze raz potowarzyszyć Ryuuko w jej epickiej podróży.

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości