Po zagraniu w Final Fantasy VII po raz pierwszy, szybko zdecydowałem się zagrać również w inne gry z serii. Nie przeszedłem żadnej z nich i na szczęście oszczędzono mi spoilerów ze wszystkich tytułów. Było więc dla mnie ogromnym szokiem, gdy wielki zły Kefka z szóstej gry pozornie spełnił swój cel i stał się władcą, niszcząc przy tym świat. No, prawie, w każdym razie. Ponieważ, jak mówi nam gra, świat nigdy nie był taki sam po zniszczeniu dużej jego części, w tym kilku miast i wielu gatunków zwierząt. To wydarzenie samo w sobie było szokujące, ale jeszcze głębszy ślad pozostawił we mnie moment, w którym Celes, która po tym wydarzeniu utknęła na wyspie ze zmarłym wkrótce potem Cydem, postanawia popełnić samobójstwo. Final Fantasy VI w tak krótkim czasie zrobiło się tak niesamowicie ciemno, że musiałam położyć się w pozycji embrionalnej i krzyczeć. Nigdy bym nie uwierzyła, że Square odważy się opowiedzieć tak dorosłą historię, obejmującą zarówno koniec świata, jak i samobójstwo głównego bohatera. Dla mnie te wydarzenia całkowicie zmieniły sposób opowiadania historii w formie gry.
Jedną z moich ulubionych gier jest L.A. Noire, która całkowicie mnie oczarowała prawie 15 lat temu. Z mojej strony niezwykle ekscytujące było śledzenie losów byłego weterana wojennego Cole'a Phelpsa, który zaczynał jako zwykły policjant, a następnie awansował do prowadzenia śledztw w sprawie morderstw, jednocześnie niszcząc swoje życie prywatne. Dla mnie Phelps był niesamowicie dobrze napisaną postacią, która była w zasadzie przyzwoita, ale mimo to zdradzała swoją żonę, co zdecydowanie sprawiło, że jako gracz zmieniłem o nim zdanie. A jednak byłem tak całkowicie przerażony, gdy pod koniec gry poświęcił swoje życie, aby uratować Elsę i Kelso. Nigdy nie śmiałem uwierzyć, że zostanie porwany przez gwałtowny potok wody i utonie. Jego "do widzenia" na początku strasznie i kłuło, a ja nie mogłam w to uwierzyć i miałam nadzieję, że przeżyje. Rzadko kiedy twórcom gier udaje się stworzyć historię, w której śledzimy losy bohatera przez wiele lat i obserwujemy, jak przechodzi przez życiowe próby, a następnie musimy się z nim pożegnać w najstraszniejszy sposób, jaki można sobie wyobrazić.
We wczesnych latach uznanej serii Assassin's Creed firmy Ubisoft mieliśmy okazję wcielić się w kilku różnych zabójców. Tym, co je łączyło, było to, że śledziliśmy losy głównego bohatera, Desmonda Milesa, od czasów współczesnych i w moim własnym umyśle zakładałem, że to on jest spoiwem, które spaja całą serię gier. Okazało się jednak, że bardzo się myliłem, gdy Ubisoft zdecydował się zakończyć jego życie pod koniec Assassin's Creed III roku, w którym poświęcił swoje życie, aby uratować Ziemię, ale jednocześnie uwolnić nienawidzącego ludzi boga Juno. Być może byłem naiwny, sądząc, że Desmond był oczywistym bohaterem serii, który zawsze powracał, ponieważ każda gra dawała nam nowe odpowiedzi (i pytania) na zagadki dnia. Nigdy nie spodziewałem się, że Ubisoft zdecyduje się pójść zupełnie inną drogą i skupić się bardziej na historii przodków, a znacznie mniej na współczesnych postaciach. Byłem kompletnie zaskoczony, gdy Desmond został wymazany z DNA Assassin's Creed i nie mieliśmy pojęcia, w jakim kierunku pójdzie teraz serial.
Super Mario 64 to jedno z najwcześniejszych wspomnień związanych z grami, jakie mam, a to prawdopodobnie dlatego, że jako dziecko dużo w nią grałem. Nie mogłem mieć więcej niż sześć lat, kiedy zacząłem w nią grać, a dziś mam wiele wspomnień z nią związanych. Żaden z nich nie utkwił mi jednak w pamięci jak ta cholerna małpa, która ukradła mi czapkę. Pamiętam, jak trzymał się tego przez kilka dni, nie rozumiejąc, jak to możliwe. Zakładałem, że Mario odzyska swoje nakrycie głowy, gdy opuścisz poziom, ale nie. Czapka zniknęła i byłem nią tak oszołomiony. Przez chwilę myślałam, że zniknął na zawsze i goniłam go przez kilka dni, ale nigdy nie mogłam go odzyskać, aż do dnia, w którym to zrobiłam. Miałam ochotę zmiażdżyć małpę na miazgę za ból, jaki mi zadała, i od tego dnia przestałam odczuwać udrękę z powodu wyrzucenia małego pingwina na krawędź na pewną śmierć.