Przyznam we wstępie, że moje doświadczenie z tą grą przypominało bóle porodowe i jak najszybciej chciałbym o niej zapomnieć. Jestem fanem zarówno samej serii Jagged Alliance, jak i w ogóle gier taktycznych, więc powrót jednego z najbardziej uznanych w gatunku tytułów w założeniu miał być dla mnie niczym wcześnie znaleziony prezent pod choinką. Gdybym otrzymał Jagged Alliance: Rage! od bliskiej osoby, prawdopodobnie bym ją z miejsca wydziedziczył. Ale weźmy głęboki wdech i zatrzymajmy się na moment. Bo tylko spokój może nas ocalić.
Najpierw o plusach, których jest, niestety, niewiele. Wyraźnie daje się odczuć, że przy projekcie pracowało kilku fanów serii. Fanów myślących, dodam, bo kilkukrotnie złapałem się na tym, że nawet doceniłem ich ciekawe pomysły. Wymuszenie dbania o zdrowie naszych najemników, czy chociażby nawodnienie, oraz smaczki takie jak wyciąganie kuli za pomocą noża są naprawdę niezłe. Do tego otrzymaliśmy możliwość zagrania z przyjacielem, co już na starcie nieco winduje tytuł, bo, jak to powiedział mój brat w boju: „Nawet przerzucanie krowim plackiem we dwóch może być emocjonujące". Niestety, ale cytat ten idealnie odzwierciedla rozgrywkę. A raczej to, co się w niej wyprawia, bo ktoś tu wyraźnie pokpił sprawę.
Koszmarna oprawa graficzna uderza w nas już na starcie. Wiele gier z ery pierwszego PlayStation wygląda nadal znacznie lepiej. No ale przecież nie ocenia się książki po okładce, a gry po grafice. W tytułach taktycznych niekoniecznie potrzebujemy wodotrysków i fajerwerków. Prawda? Może i prawda, gdyby nie fakt, że kilka dni temu zadebiutowało wspaniałe Mutant Year Zero: Road to Eden i gdybym nie spędził setek godzin w każdej odsłonie XCOM-a. Tytuły te, nawet na standardy gatunku, prezentują się wręcz wybornie. Tymczasem nowe Jagged Alliance wypada blado nawet porównując je z grami na telefony komórkowe... bardzo stare telefony komórkowe.
Modele postaci i ich animacje oraz poszczególne plansze, na których toczymy misje, to kpina, delikatnie rzecz ujmując. Zwłaszcza że przy takim wykonaniu kuleje również optymalizacja i gra potrafi zaciąć się na kilkanaście sekund, a w skrajnych przypadkach nawet dwie minuty(!). Frustracja narasta także za sprawą ścieżki dźwiękowej, a raczej jej braku, bo przy dobrych wiatrach towarzyszą nam dwa motywy na krzyż. Nawet nie chcę się rozpisywać o koszmarnie podłożonych głosach i dialogach, które z powodzeniem lepiej napisałyby dzieci z podstawówki. Chciałbym, by był to koniec tego cyrku, ale... zarządzanie ekwipunkiem nawet grając solo sprawia problemy i jest bardzo nieintuicyjne. Samo wyposażanie naszych najemników przed misjami może doprowadzić do szewskiej pasji.
A teraz pomnóżmy to wszystko dwukrotnie. Granie z przyjacielem jest nadal najlepszym, co grę spotkało, ale nie mieści się w głowie, jak produkcja nie została pod tym kątem przygotowana. Już pomijam same wybory twórców, takie jak przechodzenie całej gry we dwóch na tury. Bo tu aż się prosi połączenie trybu swobodnego chodzenia z turowymi starciami. Zabawa nie tyle staje się przez to wolniejsza, co jeszcze bardziej skomplikowana. Wzajemne przerywanie akcji czy kilkunastominutowe oczekiwanie na towarzysza, który aktualnie przegląda rzeczy po walce - tak, NIE MOŻNA tego robić równocześnie - to tylko czubek góry lodowej. Nie działają podstawowe opcje wczytywania zapisu czy też restartu misji. Wielokrotnie zmuszeni będziecie (o ile jakimś cudem grę kupicie) zapraszać towarzysza do rozgrywki. Na domiar złego, gra często się zawiesza i wysypuje, co w połączeniu z wolną rozgrywką sprawia, że nawet krótką misję przechodzi się wiele godzin. Uwierzcie mi na słowo, na potrzeby recenzji przemęczyliśmy wiele takich misji i straciliśmy masę godzin. Jagged Alliance: Rage! technicznie można porównać do takiego prosięcia, które nie robi nic, tylko leży i kwiczy.
Straciliśmy, bo nie można tego nazwać inaczej. Wszystko ma jednak jakiś cel. Dzięki długiemu ogrywaniu mogę Wam z czystym sumieniem i spokojem serca grę odradzić. Bo choć twórcy dostarczyli kilku fajnych patentów i wielokrotnie próbują w nieudolny sposób puszczać nam oczko, nawiązując do innych tytułów, jest to za mało, by w jakikolwiek sposób tę produkcję docenić. Nic tu nie działa jak należy, począwszy od mechanik poprzez drewniane dialogi i na głupiej fabule skończywszy. Jeśli nie chcecie zniszczyć sobie obrazu jednej z najbardziej uznanych serii gatunku, omijajcie szerokim łukiem. Jeśli zaś jakimś cudem Jagged Alliance: Rage! wpadnie w Wasze ręce, czym prędzej odrzućcie ten „placek" w jakąkolwiek inną stronę. Byle tylko leżał daleko od Was. Gra nie jest bowiem warta Waszego cennego czasu, Waszych pieniędzy i Waszych nerwów. Po co więc wpadać w złość?
„Paskudna grafika, monotonna muzyka, toporne sterowanie i misje „na jedno kopyto". Nie brzmi dobrze, prawda? Do tego dubbing brzmiący tak, jakby zatrudniono studentów chcących sobie dorobić parę dolców. Fabuła mogłaby tutaj równie dobrze nie istnieć. Regularne klatkowanie i niemiłosiernie długie loadingi, które w dodatku oglądamy bardzo często, nie pomagają ani trochę w odbiorze całości. Czy jest w tym oceanie beznadziei jakakolwiek szansa na dobrą zabawę? Jest. Mowa o trybie kooperacji. Mimo kiepskiego wykonania, w dobrym towarzystwie (cierpliwego) partnera lub partnerki można z tego wycisnąć trochę frajdy. Pozycja wyłącznie dla koneserów gier taktycznych, ale nawet takowym polecam poczekać na jakąś dużą obniżkę ceny, bo inaczej zawód może być zbyt srogi, a tytułowy „rage" sprawi, że przybędzie Wam kilka siwych włosów." - Mój brat w boju, Łukasz.