Taneczną platyną weszłam w nowy rok, a właściwie to nawet trzema. Kolekcja Persona Dancing: Endless Night wessała mnie na dobre kilkadziesiąt godzin i zmusiła do porzucenia wszystkich innych gier dla... klikania.
Klikania w rytm Personowej muzyki, którą chyba każdy fan serii zna na pamięć. Dzieł Shojiego Meguro i innych wybitnych artystów od lat współpracujących z Atlusem nie da się wyrzucić z pamięci, to do dziś jedne z najlepszych kawałków w calutkiej historii gier wideo. W błędzie są ci, którzy uważają, że gra rytmiczna nie jest w stanie wnieść jeszcze czegoś do tej marki, a ja będę jej bronić do samego końca, ponieważ uważam, że w naszym hobby liczą się przede wszystkim emocje i dobra zabawa, a tego w tanecznej odsłonie Person nie brakuje.
Endless Night Collection to trzy gry w dość wysokiej cenie, choć wartej każdej złotówki, to nadal nieco wysokiej. Można je również zakupić osobno, ale uwierzcie mi na słowo, że pudełkowe wydanie pełnej kolekcji jest jednym z najpiękniejszych, jakie dane mi było ujrzeć - i zawiera prześliczny, mały artbook! W wydaniu znajdziemy fizyczne wersje Persona 3: Dancing in Moonlight oraz Persona 5: Dancing in Starlight i kod do cyfrowego pobrania Persona 4: Dancing All Night, gdzie „trójka" i „piątka" zostały stworzone od podstaw, a „czwórka" to zremasterowana wersja z PlayStation Vity. O ile przy tej ostatniej nieco rzuca się w oczy, iż mamy do czynienia z odświeżonym portem z konsoli przenośnej, o tyle pozostałe dwie produkcje to miód dla oczu i uszu. Persona 4 z kolei oferuje pełnoprawny tryb fabularny, choć moim zdaniem niepotrzebny, a social linki z Persony 3 i 5 są znacznie ciekawsze, to każdy fan serii znajdzie tu coś, co wywoła uśmiech na jego twarzy.
Nie uznałabym tego zatem za wadę, ponieważ w kolekcji otrzymaliśmy trzy dość bliźniacze gry, jeśli chodzi o mechaniki (platynowe trofeum w „trójce" i „piątce" wymaga identycznych działań), więc bardzo dobrze, że czwarta część w jakiś sposób od nich odstaje i oferuje odmienne doświadczenie.
Być może zastanawiacie się, dlaczego jeszcze nie poruszyłam kwestii rozgrywki oraz samych piosenek, skoro opisuję przecież grę rytmiczną. Rzecz w tym, że te tytuły są naprawdę olbrzymie i nie kończą się na tańcach, sam gameplay na dodatek jest banalnie prosty i nie wymaga ponadprzeciętnie zręcznych palców. Jedną z najważniejszych mechanik są jednak dla mnie social linki, dzięki którym jeszcze bardziej poznajemy ukochane postacie i ich problemy. Na kolejnych poziomach konwersacji odwiedzimy również pokoje naszych przyjaciół - te znane z pełnoprawnych odsłon i te stworzone od podstaw - dowiadując się o nich jeszcze więcej. Oczekujcie zatem masy smaczków, tony radości i kilkudziesięciu godzin dobrej zabawy - dla mnie ta mieszanka składa się na grę niemalże perfekcyjną, przynajmniej w kwestii tego gatunku.
W Dancing In Starlight przyjrzymy się z bliska postaciom znanym z Persony 5, natomiast Dancing In Moonlight oraz Dancing All Night uraczą nas zupełnie nowymi modelami bohaterów z „trójki" i „czwórki". To niesamowite uczucie, widząc je po raz pierwszy w tak pięknej jakości, w odświeżonym i dopasowanym do nowych czasów designie. Świetnie je widzieć i świetnie usłyszeć te same, znane głosy. Aż trudno uwierzyć, że tyle pracy, tyle modeli i animacji przygotowano tylko do gry rytmicznej. Po cichu, cierpliwie, czekam na remake.
Wszystkie te piękne postacie możemy ubierać, zakładać im akcesoria, zmieniać kolor oczu, włosów i kto wie, co jeszcze. Jest tego chyba ponad setka, więc opcjami można bawić się w nieskończoność. Szkoda jedynie, że w „trójce" i „piątce" te akcesoria są identyczne, ale i tak - jest ich dużo, bardzo, bardzo dużo.
Przechodząc do meritum. Mechaniki Persony Dancing są naprawdę banalne, a poziom trudności jest wyważony - nie minie wiele czasu, zanim z trybu „Easy" bezproblemowo przejdziecie na „All Night", gdy już go odblokujecie. Początkowo skupicie się na wyczuciu klikania, przytrzymywania i kręcenia przyciskami na padzie, ale zaraz pochłonie Was rytm wspaniałej ścieżki dźwiękowej i wystukacie go bez patrzenia w ekran. Dostępnych jest również kilkadziesiąt modyfikatorów ułatwiających lub utrudniających występy, więc doprawdy każdy jest w stanie dopasować tę grę do siebie.
Smucił mnie nieco fakt, że remixów jest więcej niż oryginalnych kawałków (choć nowe wersje też fascynują), naprawdę chciałabym zobaczyć plansze niektórych ulubionych i nietkniętych utworów. Tak czy siak, bawiłam się przednio - wbrew pozorom, wszystkie trzy odsłony Persony Dancing, choć bliźniacze mechanicznie, raczą nas zupełnie innym klimatem i innymi gatunkami muzycznymi. Dosłownie napisałabym zatem: do wyboru, do koloru...
Do tego wszystkiego dochodzą dziesiątki choreografii, kilka wywołujących uśmiech na twarzy teledysków i garść psujących efekt scenek nie podniesionych nawet do jakości HD. Naprawdę, akurat to jest dla mnie czymś niezrozumiałym, co najbardziej zniesmaczyło mnie podczas całej zabawy - dlaczego niektóre kawałki zasłużyły na piękne teledyski i choreografie, a na innych planszach w tle lecą napisy końcowe z Persony 3 z wielkimi, czarnymi pasami po bokach? Szkoda również, że postacie z DLC nie wnoszą nic poza dwoma utworami. Żadnych komentarzy, żadnych pozaplanowych social linków.
Gdy już jednak przychodzi co do czego, teledyski wykonane są obłędnie, a fan-serwis cieszy na każdym kroku. Dziewczyny nie zapomną klipu z męskimi postaciami z „trójki", a facetom trudno będzie przejść seksowną choreografię z damską obsadą z „piątki" bez pominięcia choć jednego przycisku. Dlatego właśnie szkoda, że jest ich tak mało.
Przez ostatnie dni zamykając oczy i kładąc się do snu nieprzerwanie widziałam latające, kolorowe kółka. Aż przypomniały się mi dawne czasy ogrywania Osu. Gry z serii Persona Dancing są dopracowane niemal pod każdym względem, ich designem jak zwykle można się zachłysnąć, w końcu to Atlus. Tanecznych choreografii jest wiele, czeka na nas masa sekretów do odkrycia i remixów do przesłuchania. Tytuł godny polecenia każdemu fanowi Person lub gier rytmicznych. Nawet zatwardziali przeciwnicy tego typu gier powinni być zadowoleni.