Polski
Gamereactor
recenzje filmów
Army of the Dead

Armia Umarłych

Głupie aż miło. Ale jednak nadal głupie.

HQ
Army of the Dead

O Snyderze ostatnimi czasy zrobiło się znów bardzo głośno, głównie za sprawą nowej wersji „Ligi Sprawiedliwości". Choć sam obraz przyjęto z większym entuzjazmem niż oryginał z 2017 roku, jakoś specjalnie nie wywołał on medialnego szumu. Przynajmniej nie na skalę, jaką pierwotnie zakładano. Snyder odwiesił pelerynę i postanowił wrócić do swoich korzeni. Problem polega jednak na tym, że korzenie te już dawno zostały wyrwane i przesadzone w inne miejsce. A samej „Armii Umarłych" daleko do „Świtu Żywych Trupów".

Przyznam, że do nowego dzieła Snydera podchodziłem zupełnie na spokojnie. Nie oczekiwałem filmu wybitnego i w zasadzie jeśli postrzegać go jako zwyczajnego popcorniaka, to zdaje się on spełniać wszystkie warunki. Problematyczna okazała się narracja towarzysząca powstawaniu „Armii Umarłych", w której to film mienił się niczym coś odkrywczego, wręcz magnum opus reżysera. Tymczasem w filmie nie uświadczymy nic, czego byśmy już w przeszłości nie widzieli. A specyficzne dla reżysera ujęcia i nastrój są niestety największą bolączką ponad dwugodzinnego seansu.

To jest reklama:
Army of the Dead

Ten film mógłby być spokojnie krótszy o jakieś czterdzieści minut i kompletnie by mu to nie zaszkodziło. Przepełniony jest niepotrzebnymi dłużyznami i scenami, które kompletnie nie wnoszą nic do całości. Nie mówię jedynie o zabiegach artystycznych, którymi „Armia Umarłych" jest wręcz naszpikowana, ale bardziej o ujęciach, które wyraźnie zapychają czas ekranowy i nijak mają się do przekazywanej treści, a tym bardziej akcji. Zresztą, akcja jest tu ciekawą sprawą, bo huczne, przepełnione po brzegi zombiakami zapowiedzi zwiastowały nieco inny obraz. Tymczasem o ile same sceny akcji są naprawdę niezłe i cieszą oczy, o tyle jest ich stosunkowo niewiele i dopiero finał zamienia się w typowy akcyjniak, co niestety jeszcze bardziej film pogrąża.

Bo i cała narracja pod koniec seansu zostaje tu przez Snydera przekręcona. Przez pierwszą połowę film w specyficzny sposób dostarcza nam nieco dziwacznego, czarnego humoru, który może się podobać. Poznajemy poszczególnych bohaterów, którzy zostali nawet jak na konwencję przerysowani aż miło, a chemia występująca pomiędzy nimi potrafi być odświeżającym doznaniem w natłoku fabularnych głupot i nieco dragowych wizji reżysera. Pod koniec jednak zupełnie niepotrzebnie Snyder próbuje uderzać w poważny ton, przez co większość wypracowanych wcześniej motywów niczym umarły idzie do piachu. Niestety największym gwoździem do trumny filmu staje się główna relacja ojca z córką, która zwyczajnie wypada sztucznie i jest wręcz niezręczna, a przy tym trudna do przełknięcia dla widza.

Army of the Dead
To jest reklama:

O ile obsada z samym Bautistą na czele daje radę i całkiem łatwo polubić tę zgraję popaprańców, o tyle właśnie główny motyw Kate, a więc filmowej córki protagonisty, w którą wciela się młodziutka Ella Purnell, staje się najsłabszym ogniwem widowiska. Głupoty fabularne niejako wpisane są w konwencję zombie, ale też nie ma co na siłę ich tłumaczyć. Bo mówiąc zupełnie szczerze, filmowi wyszłoby na dobre, gdyby po prostu opowiadał wyrwaną z kontekstu misję dziwnych najemników, bez próby zrobienia z nich bardziej złożonych person. Zwłaszcza że Snyderowi udało się znaleźć do filmu bardzo ciekawą i zróżnicowaną załogę, która wyraźnie stara się wnieść nieco... życia do tego umarłego już na starcie projektu. Omari Hardwick, Nowa Anezeder, Raul Castillo, Ana de la Reguera czy Garret Dillahunt to niewielkie nazwiska w Hollywood, ale nadal całkiem zdolni drugoplanowcy, którzy w zasadzie na swoich barkach starają się unieść nieprzemyślaną wizję autora. To właśnie dzięki nim „Armię Umarłych" ogląda się całkiem przyjemnie nawet w momentach, gdy twarz widza wykrzywia się na widok kolejnych wymysłów Snydera.

To zabawne, bo i dobrych pomysłów tu nie brakuje. Jednak gdy już się pojawiają, nie poświęca im się dostatecznie dużo czasu lub zostają przyćmione przez piękne, ale puste i całkowicie pozbawione sensu ujęcia. „Armia Umarłych" to całkiem ciekawe spojrzenie na zombie, które mają własną społeczność, a nawet hierarchię. Ta intryga mogłaby stanowić podwaliny pod udane uniwersum. Niestety udane elementy stanowią tu jedynie dodatek, a reżyser wolał skupić się na najsłabszym wątku, którego nawet nie zdołał odpowiednio poprowadzić, bo i w rezultacie okazał się on pozbawiony jakiejkolwiek konkluzji. Jak wszystko, chciałoby się dodać. Snyder sam zapomina o tym, co w jego filmie działo się dosłownie pięć minut temu. Zapomina o przyczynach i skutkach. Wiele scen znalazło się na ekranie prawdopodobnie tylko dlatego, że już zostały w jakimś amoku nakręcone i szkoda je było usuwać, przez co obraz prezentuje się niczym układanka, której elementy zostały na siłę wciśnięte w nieswoje miejsce.

Army of the Dead

Wielka szkoda, bo uwielbiam „Świt Żywych Trupów" z 2004 roku. Szkoda, bo naprawdę zdołałem polubić niektóre postacie i miałem nadzieję, że nawet w tej konwencji zostaną one potratowane z większym szacunkiem. Tymczasem mamy zombie-tygrysa, zombie-konia i zombie-jeźdźca, który nosi żelazny hełm, bo przecież wiadomo, że strzał w głowę jest jedynym, co może go powstrzymać. I wiecie co? To wszystko byłoby naprawdę super, gdyby sam Snyder konsekwentnie szedł w głupotę, a raczej kicz, który potrafi cieszyć. Naprawdę bym sobie tego życzył. Tymczasem „Armia Umarłych" jest, nawet jak na film o trupach, zwyczajnie bezmyślna i głupia.

05 Gamereactor Polska
5 / 10
+
Sceny akcji; chemia pomiędzy aktorami; przerysowani bohaterowie niemal wyjęci z gier wideo; ładne, lecz puste ujęcia; zombie-tygrys!
-
Poważny ton utrzymywany na siłę; bardzo źle prowadzone wątki; brak konsekwencji i zapominanie o własnych pomysłach; stanowczo za długi; zmiana nastroju w drugiej połowie.
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości