Polski
Gamereactor
recenzje filmów
Bandersnatch

Bandersnatch

Oglądaj, wybieraj, uczestnicz.

Z telewizją rozstałem się niemalże na dobre już wiele lat temu. Nie pamiętam nawet, czy było to spowodowane jakimś impulsem, czy też może zbyt wiele niechęci do tej formy spędzania czasu nagromadziło się we mnie wraz z upływem miesięcy. Nie przeczę, iż oglądanie telewizji nic mi nie dało. Wręcz przeciwnie, pozwoliło mi poznać wiele filmów i seriali, których odbiór z pewnością miał spory wpływ na to, jak ukształtowały się moje gusta i znajomość realiów na przestrzeni kolejnych lat. Jako człowiek urodzony w 1987 roku miałem tę wspaniałą możliwość liźnięcia nieco lat osiemdziesiątych i tego, co było wówczas modne, by potem, dorastając, poznawać coraz to nowsze zdobycze technologiczne oraz formy przekazu, które dojrzały wraz z nimi. Niegdyś technologia w naszym kraju była wyraźnie w tyle za tym, co działo się na „wielkim" Zachodzie. Dziś mamy ją dosłownie na wyciągnięcie ręki. Ograniczają nas właściwie wyłącznie dostępne środki finansowe. Jest to niewątpliwie wspaniała perspektywa, otwierająca masę możliwości. Lecz jednocześnie niesie ze sobą całą gamę zagrożeń, które mają ogromny wpływ na ewolucję ludzkości.

No dobra, ale jak to się ma do tego, o czym chciałem dziś napisać? Zapewne nie wszyscy zetknęli się z Black Mirror, czyli Netfliksowym serialem, który składa się na chwilę obecną z kilku sezonów. Pozornie każdy odcinek opowiada o czymś innym, a tak właściwie wszystkie oscylują wokół jednego: pędu technologicznego i jego wpływu na ludzkość. To my tworzymy coraz to nowsze urządzenia. To my coraz bardziej opieramy na nich nasze życie. Tak po prostu. Są rzecz jasna zwolennicy trzymania nogi na gazie i korzystania ze wszelakich dóbr, jakie oferuje nam dzisiaj technologia. Są również zatwardziali oponenci takiego postępowania, którzy raz po raz wygrażają palcem, wieszcząc rychłą zgubę z powodu pewnej krótkowzroczności, jakiej społeczeństwo nabawiło się poprzez opieranie swojej egzystencji na zdobyczach technologicznych. A są i tacy, którzy miotają się gdzieś pomiędzy jednym a drugim, bo jak wiadomo, oprócz bieli i czerni istnieje również wiele odcieni szarości.

HQ

Twórcy Black Mirror zdają się lawirować bliżej pesymistycznej części społeczeństwa. Dzięki wyobraźni kreują scenariusze mniej lub bardziej prawdopodobne. Owe scenariusze przedstawiają różne ścieżki, którymi nie od dziś kroczą inżynierowie, naukowcy i wynalazcy wszelkiej maści. Na co dzień niespecjalnie myślimy o konsekwencjach kolejnych wynalazków. Interesuje nas raczej korzyść, jaką mogą nam przynieść. To, ile zarobimy, ile czasu zaoszczędzimy dzięki nim, jak ułatwią nam codzienne życie. Nie brakuje przecież ludzi, którzy zamiast ku religii kierują swoje myśli i nadzieje w stronę postępu technologicznego. Bo przecież każdy z nas chciałby, żeby jego życie miało jakieś znaczenie, prawda?

Lawiruję nieco, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że piszę ów tekst pod wpływem emocji, jakie wzbudził we mnie tytułowy „Bandersnatch". Chciałoby się o nim napisać naprawdę wiele, ale jednocześnie coś sprawia, że nie chcę tego robić, ponieważ obawiam się, że mogę zepsuć komuś wrażenia, jakie potencjalnie mógłby uzyskać. Chcę jednakże spróbować zachęcić do tego, by nie pominąć tego „filmu" w zalewie całej masy innych dostępnych produkcji na Netfliksie. Ale od początku. Po pierwsze, nie potrzebujecie wydać na to nawet złotówki. Pierwszy miesiąc na Netfliksie jest w dalszym ciągu darmowy. Po drugie, nie musicie nawet oglądać tych kilku sezonów Black Mirror, które pojawiły się przed „Bandersnatch", aczkolwiek głęboko do tego zachęcam, jeżeli tematyka, o której pisałem wcześniej, jest czymś, co Was interesuje choćby w niewielkim stopniu.

To jest reklama:
Bandersnatch

Dlaczego piszę „film" używając cudzysłowu? Otóż dlatego, że nie jest to po prostu film. Jest to film interaktywny. Ale też nie taki, w którym po prostu wybieramy jedną lub drugą ścieżkę. Takie filmy są nam przecież już doskonale znane. Znane są nam również gry, które można do tej kategorii podciągnąć. Zostawmy jednak na razie gry i wróćmy do „Bandersnatch". W założeniu nasz udział stanowi jeden z najistotniejszych elementów tej produkcji. Podczas oglądania od czasu do czasu pojawi się dylemat, przed którym staje bohater oraz, siłą rzeczy, widz. Raz będzie to tak błaha kwestia jak wybór płatków śniadaniowych, czy to, jakiej muzyki posłucha bohater podczas jazdy autobusem. Innym razem będzie to coś, co zaważy na całym jego życiu. Jego lub też osób z nim związanych. Uwierzcie mi, że nieraz te kilkanaście sekund czasu, jakie mamy na wybór danej opcji, sprawi, że poczujecie się wręcz niekomfortowo. Ja poczułem się tak niejednokrotnie podczas swojego seansu. A już totalnym zaskoczeniem był moment, w którym produkcja bezpardonowo przebiła czwartą ścianę i wówczas zaczęła się jazda bez trzymanki. W jaki sposób? Tego nie zdradzę. Dajcie upust swojej ciekawości i po prostu dojdźcie do tego sami.

Tak pokrótce mówiąc, „Bandersnatch" opowiada o Stefanie, młodym chłopaku, który na bazie tytułowej książki pragnie stworzyć grę wideo. Akcja rozgrywa się w 1984 roku. W związku z tym branża rozrywki technologicznej stoi dopiero u progu rozwoju, a domorosłych pionierów nie brakuje. Bohater bardzo chce uczynić swoje dzieło czymś wyjątkowym i osobistym. Ma ku temu bardzo istotne powody. Jako twórca mierzy się jednocześnie z własnymi problemami i właśnie te stanowią tutaj motor napędowy. Relacje z ojcem, poznanie swojego idola z gamedevu, kolejne wizyty u psychoterapeutki. To wszystko mnoży kolejne dylematy, z którymi się mierzymy wspólnie ze Stefanem. Chwila, w której on sam dochodzi do pewnych niezwykle istotnych wniosków, a czwarta ściana zostaje przebita, to coś, co momentalnie sprawi, że zapomnicie o upływie czasu i po prostu wsiąkniecie po całości.

Bandersnatch
To jest reklama:

Po raz pierwszy napisy końcowe ujrzałem po podjęciu ponad dwudziestu decyzji (o ile dobrze kojarzę). Nie był to jednak koniec, gdyż owej opcji nie kliknąłem. Pozwoliłem sobie pchnąć to wszystko dalej. Cofnęło mnie do swoistego punktu kontrolnego. Tam zaś, ku mojemu zaskoczeniu, nie pojawiła się ta sama opcja wyboru, co poprzednio. Jedna z nich się całkowicie zmieniła. Co więcej, sam bohater zaczął coraz więcej „kumać". Kolejne decyzje, przewijanie czasu, zmiana, powodują lawinę rozgałęzień. My chłoniemy to wszystko i tak właściwie to już sami nie wiemy, co jest prawdziwe, a co nie. A może tak naprawdę przesłanie jest takie, że każda decyzja prowadzi do powstania zupełnie innej linii czasu? Może jedna z postaci słusznie prawi, twierdząc, iż czas to pojęcie względne, a wszystko, co robimy, tak naprawdę nie ma większego znaczenia, bo i tak jesteśmy kontrolowani w jakiś sposób? Sporo pytań zrodziło się w mojej głowie podczas uczestniczenia w tym widowisku, jakie przygotował dla nas Netflix.

Gdzieś po drodze, w trakcie jednej z sesji z psychoterapeutką, usłyszymy bardzo istotne słowa. Głoszą one, iż nawet powtarzanie tej samej rozmowy może naprowadzić nas na coś zupełnie nowego. I tak jest w przypadku naszego seansu. Czasem możemy trafić na moment, kiedy będzie dostępna wyłącznie jedna opcja do wyboru, a jeszcze innym razem nawet nasz wybór zostanie poniekąd przeinaczony, gdyż bohater najzwyczajniej w świecie z całych sił będzie się powstrzymywał przed tym, jaki los chcieliśmy mu zgotować. Możemy spróbować być dla niego „dobrym duchem", ale możemy również stać się „złym demonem", który będzie go nękał zamiast mu pomagać. Na uwadze jednak musimy mieć to, że często nawet najlepsze intencje mogą doprowadzić do bardzo przykrych sytuacji.

Bandersnatch

Nie mam pojęcia, ile zakończeń przygotowali twórcy „Bandersnatch". Podejrzewam, że niemało. Sam doświadczyłem ich chyba relatywnie niewiele. Jedno z nich było tak wykręcone, że na myśl przyszły mi takie filmy, jak „Scott Pilgrim vs. the World" lub „Suckerpunch". Ostatecznie jednak doszedłem do niezwykle emocjonalnego finału, który był w moim odczuciu absolutnym ukoronowaniem wszystkiego, co spotkało Stefana w mojej wersji tejże opowieści. Kiedy rozgrywała się ostatnia scena w mojej ścieżce, z głośnika poleciała niezwykła piosenka „O Superman" autorstwa Laurie Anderson. Wsłuchałem się w tekst, a później postanowiłem podłubać w sieci na ten temat. Jeżeli, tak jak ja, nie znaliście tej piosenki, to poczekajcie, aż dotrzecie tam, gdzie ja. I wtedy też zagłębcie się w temat. A potem wróćcie myślami do „Bandersnatch". Jeżeli sam tytuł nic Wam nie mówi, to pozwólcie tylko, że podpowiem: Lewis Carroll („Through the Looking-Glass") oraz algorytmy w informatyce. Zapuśćcie się wprost do króliczej nory tak głęboko, jak tylko dacie radę.

Poleciałem z tematem po całości. Zdaję sobie z tego sprawę, że to emocje wzięły górę i zapewne po dłuższym czasie chłodniej spojrzę na temat. Zapewne doszukam się pewnych wad i niespójności. Na pewno częściowo zachwyt opadnie. Niedługo rozpiszą się ludzie bardziej dociekliwi niż ja, bardziej oczytani i zdecydowanie bardziej obyci w tej tematyce. W to nie wątpię. Na dzień dzisiejszy chciałem jednak przelać swoje myśli i wrażenia za pomocą klawiatury, by puścić to w świat i postarać się zachęcić jak najwięcej osób, by „Bandersnatch" obejrzały właśnie teraz, na gorąco. Wieczór to idealna chwila na to, by poświęcić nieco czasu właśnie w tym celu. Na pewno niejeden widz przekona się, że jako człowiek świadomy i głodny wiedzy oraz nowych doświadczeń stanie się po prostu bogatszy dzięki „Bandersnatch". Nie jest to coś perfekcyjnego, bo jak powiedziała jedna z postaci z tego dzieła: „Nie ma rzeczy idealnych".

09 Gamereactor Polska
9 / 10
+
Świetna realizacja techniczna (jeśli oglądamy na PS4, podczas podejmowania decyzji czujemy wibracje w padzie!), mocno daje do myślenia, kapitalny podkład muzyczny.
-
Nie dla każdego, parę wątków aż się prosi o rozwinięcie.
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości