Prezydentem Stanów Zjednoczonych jest Daniella Sutton, a poza geopolityczną batalią i nadętymi reporterami, jej nastoletnia córka jest koszmarem. Gdy rozpoczyna się szczyt G20, obeznana z technologią 16-latka zdołała włamać się na serwery Pentagon, aby zdemaskować szpiega CIA, co wprawiło jej matkę i prezydenta w furię. Kara? Uparta nastoletnia córka musi towarzyszyć mamie na G20 spotkaniu w Południowej Afryce. To tutaj co roku zbiera się 19 najbogatszych krajów świata, aby rozmawiać o postępie gospodarczym i jest to po prostu najnudniejsza rzecz, jaką może sobie wyobrazić zbuntowany 16-letni rockman. Pierdol się, mamo! Wychowywanie dzieci jest trudne, zwłaszcza jeśli jesteś najpotężniejszą kobietą na świecie i po prostu nie masz czasu, aby upomnieć bachora. Dobrze, że są worki na śmieci, które mogą w tym pomóc. Szkoda tylko, że 39 osób musi zginąć, zanim wybrana 16-letnia nastoletnia buntowniczka przestraszy się na tyle, by się uspokoić i powstrzymać swoją upartą postawę i zachowanie.
G20 to prawie dokładnie ten sam film, co White House Down i Olympus Has Fallen, oparty na tym samym podstawowym założeniu z tym samym typem postaci i tą samą sekwencją wydarzeń. Wszystkie są mniej lub bardziej kiepskimi odgałęzieniami Die Hard i chociaż lubię Olympus Has Fallen, żaden z tych filmów nie byłby wielki, gdyby Gerard Butler nie był gdzieś zaangażowany.
Prezydent Daniella przybywa do Republiki Południowej Afryki ze swoim osobistym ochroniarzem, Secret Service i 12 agentami Delta Force. Myślą, że przez kilka dni będą rozmawiać o nowej międzynarodowej walucie cyfrowej, a potem wrócą do domu, ale nie wiedzą, że były żołnierz australijskich sił specjalnych i zahartowany brutalny bojownik o wolność, znany jako Rutledge, przeniknął do łańcucha bezpieczeństwa spotkania jako "konsultant", a teraz zamierza zamordować jak najwięcej światowych przywódców i czołowych polityków, aby obalić porządek świata i Zwróć władzę ludziom. Libertad!
W rolę byłego agenta sił specjalnych Rutledge'a wcielił się nie kto inny, jak sam Homelander, Anthony Starr, który tutaj mówi w swoim ojczystym języku Nowej Zelandii i klnie jak marynarz. Jest bezwstydnie krwiożerczy i wręcz złośliwy, co wraz z Suttonem buduje obraz konfliktu, całkowicie pozbawiony szarych stref i niuansów. Postacie są cienkie jak papier do drukarki, płaskie jak naleśniki, a dialogi są tak przewidywalnie głupie, że często wydają się kiepskim Saturday Night Live szkicem. Prezydent Violi Davies ma być weteranką wojenną, bohaterką, ale po dwóch kadencjach w White House zapomniała, jak trzymać broń (co szybko wraca, by ją prześladować, gdy jej rodzinie zagrażają australijscy terroryści z zadbanymi brodami)... Mimo to za jednym zamachem podarła swoją prezydencką bluzę wieczorową, wskoczyła w kamizelkę kuloodporną, złapała Glocka i zaczęła mordować terrorystów. Nikt nie zadziera z Suttonami. Nawet jej wymyślony, narzucony na siebie pierwszy mąż zaczyna wymachiwać nokautującymi ciosami w drugim akcie filmu i szybko staje się to najzabawniejszą częścią G20, ponieważ komik Anthony Anderson najwyraźniej nie wie nawet, jak ułożyć pięść w pięść, gdy walczy. To niesamowicie wyzwalające.
G20 jest równie głupi, co brzydki, zdjęcia i scenografia wyglądają jakby zostały wyjęte z ostatniego sezonu The Bachelor, a scenariusz też jest absurdalnie słaby. Byłoby to do zniesienia, gdyby cała akcja była tak Extraction przypominająca, bezkompromisowa i brutalna, ale tak nie jest. Reżyserka Patricia Riggen (Dopesick ) nie wie prawie nic o tym, jak budować przyzwoite sceny akcji, a kiedy to się nie udaje, nie ma już nic w G20, co można by wykorzystać, aby podnieść i tak już niską ocenę. To bzdura. Nie ma już wiele do powiedzenia.