Być może kluczowe jest stwierdzenie na wstępie, że uważam dwa filmy Matta Reevesa Apes, a konkretnie Dawn of the Planet of the Apes i War of the Planet of the Apes, za współczesne arcydzieła sci-fi, które nawet dekadę później (w przypadku Dawn ) pozostają inteligentne, wspaniałe i wysublimowane wyprodukowane. Dla mnie są one punktem zwrotnym we współczesnym science-fiction i są w równym stopniu osiągnięciem ludzkim, jak i technicznym.
Dlatego jest to dość ryzykowne dla reżysera Wesa Balla, aby podnieść się 300 lat po zakończeniu War of the Planet of the Apes i spróbować kontynuować historię, od której Reeves i aktor Andy Serkis tak skutecznie ją pogrzebali. Ale tym właśnie jest Kingdom of the Planet of the Apes – bezpośrednią kontynuacją tego samego uniwersum, w którym Cezar Serkisa wciąż jest ubóstwiany wśród inteligentnych małp, ale także próbuje przygotować grunt pod nową przygodę.
Niesamowicie się cieszę, gdy zdaję sobie sprawę, że pomimo kilku zmian pokoleniowych i zmiany reżysera, ten czwarty rozdział jest kolejnym dowodem na to, że 20th Century Fox jest na dobrej drodze, a filmy Apes pozostają jednymi z najlepiej skonstruowanych blockbusterów na rynku.
Minęło 300 lat, a Cezar jest teraz mitem, ale podobnie jak wielu innych zmarłych przywódców w historii, jego słowa, jego doktryna zostały zinterpretowane, a inteligentne małpy, które pozostają najbardziej dominującym gatunkiem na planecie, nie zgadzają się co do tego, jak należy je rozumieć. Śledzimy losy Noi, który wraz ze swoim klanem mieszka w odosobnionej dolinie, ale jego względnie bezpieczna egzystencja zostaje nagle przerwana, gdy inwazyjny klan przybywa w poszukiwaniu konkretnego człowieka, jednego z nielicznych ocalałych, a co najgorsze, przybywają w imieniu Cezara – mówią.
Od tego momentu rozpoczyna się podróż przez ruiny amerykańskiej cywilizacji w towarzystwie Noi, granej po mistrzowsku przez Owena Teague'a, Raka granego przez Petera Macona i oczywiście człowieka granego przez naszą własną Ciri, czyli Freyę Allan. Historia prowokuje do myślenia i jest nasycona niepewnym balansowaniem między dużymi i małymi pytaniami, z których niektóre mają charakter dość filozoficzny. Chodzi o biologię, o kult bohaterów i mitycznych postaci, o doktryny i prawa oraz o to, czy całkowita dominacja człowieka nad środowiskiem oznacza, że rzeczywiście zasługuje on na służalczą pozycję, jaką zajmuje w tej rzeczywistości.
Gorączkowo szukałem osoby odpowiedzialnej za stworzenie autentycznych kreacji aktorskich. Terry Notary i Andy Serkis ukształtowali ogólne ramy wykonawcze w poprzedniej trylogii, ale najbliższy jest mi tutaj reżyser ruchu i choreograf Alain Gauthier. Chodzi o to, że każdy aktor tutaj, a zwłaszcza ci, którzy założyli kostiumy motion capture, są absolutnie wysublimowani. Dialogi, intonacja, mowa ciała - to wszystko jest tak subtelne, tak wiarygodne i tak nieskończenie zabawne. W rzeczywistości Teague w szczególności, a czarny charakter grany przez Kevina Duranda, są tak dobrzy, że ktoś taki jak Freya Allan wypada przez szczeliny. Być może mówi to coś o tym, jak dobre są te małpy, że ludzie wśród nich wydają się bardziej sztuczni.
Jest oczywiście kilka uwag krytycznych. Długość dwóch godzin i 25 minut jest na najwyższym poziomie, a niektóre aspekty historii można było nieco przyciąć. William H. Macy również pojawia się i również jest nieco nie na miejscu, zwłaszcza przy tak genialnych występach małp motion capture.
Ale poza tym jest to uduchowiony, ekscytujący i prowokujący do myślenia blockbuster, który mam szczerą nadzieję, że dobrze sobie poradzi w kinach, choćby po to, by zobaczyć, co twórcy mogą wymyślić w ewentualnej kontynuacji. Niekoniecznie chodzi o to, że to kinowe uniwersum pozostanie wciągające i ekscytujące na zawsze, ale na razie jest to wyraźnie skuteczna platforma, z której można dostarczać różne historie. Idź oglądać Kingdom of the Planet of the Apes.