Generalnie jestem zdania, że Alex Garland jest obecnie jednym z najbardziej utalentowanych filmowców w branży. Czy to jako scenarzysta 28 Days Later, Dredd i Never Let Me Go, czy jako reżyser Ex Machina, Annihilation, a ostatnio Civil War, jest utalentowanym gawędziarzem.
W tym przypadku jest to scenarzysta, który ściśle współpracował z weteranem wojennym Rayem Mendozą, aby stworzyć autentyczny i hiperrealistyczny film przedstawiający bardzo specyficzną sytuację wojenną w Ramadi w Iraku w 2006 roku. W rzeczywistości scenariusz opiera się w całości na wspomnieniach małej grupy żołnierzy z tej strasznie stresującej i stresującej sytuacji, która została zespawana ze zbiorową świadomością grupy.
Warfare daje nam półtorej godziny w piekle, ale piekle, które znamy i które jest nam znacznie bliższe niż przenośne, symboliczne przedstawienia z fikcyjnych historii. To się zdarzyło, i to w szerokim ujęciu, tak jak widzimy to w Warfare, a więc film szybko zbliża się bardzo, bardzo do widza, a dzięki oszczędnemu użyciu rzeczywistych efektów, nigdy nie czujesz się oszukany lub zmanipulowany do odczuwania lub rozumowania. Mamy tu do czynienia z kinem w najczystszej postaci, a zarówno Garland, jak i Mendoza radzą sobie z elegancją i pewną ręką, gdy rozważają każdy cel, do którego dążą (gra słów bardzo zamierzona).
Film opowiada o tragicznej sytuacji, do której doszło, gdy w 2006 r. ładunek wybuchowy udaremnił próbę ewakuacji członka grupy podczas wymiany ognia w Ramadi, ciężko raniąc jedną osobę i zabijając kilka. To przyziemna narracja, która ogranicza swoje ambicje do opowiedzenia konkretnej sytuacji w czasie rzeczywistym i wyłącznie z punktu widzenia żołnierzy.
A tych żołnierzy gra mistrzowska obsada składająca się z gwiazdy Shogun Cosmo Jarvisa, Stranger Things przeboju Josepha Quinna, Willa Poultera i Michaela Gandolfiniego, silnych, stosunkowo młodych talentów, które bez wątpienia zdominują w przyszłości, a każdy z ich talentów jest w pełni widoczny przez półtorej godziny Warfare. Nie ma się gdzie schować, nie ma wyszukanego montażu ani innych efektów - jest tylko zdolność aktorów do skutecznego przenoszenia nas w czas i miejsce, a w Warfare dzieje się to bezproblemowo.
Jestem synem kompozytora muzyki filmowej, więc moim jedynym zarzutem jest to, że trochę szkoda, że film nie chce wykorzystać nawet oryginalnej partytury, aby uwydatnić lub zaakcentować pewne momenty. Jeśli widzieliście Sicario, nieżyjący już kompozytor filmowy Jóhann Jóhannsson był w stanie wzmocnić grozę tego filmu za pomocą rzadkiej, ale potężnej muzykalności, która mogła przynieść korzyści Warfare, a także bez uszczerbku dla realizmu i ziemiskości filmu.
Jest to jednak triumf, zarówno dla żołnierzyWarfare, którzy czują się zaszczyceni, że ich historia została opowiedziana w tak dokładny sposób, jak i dla Garlanda, który niezależnie od gatunków i ról w różnych produkcjach filmowych po raz kolejny udowadnia, jak bardzo jest utalentowany. Brawo.