Polski
Gamereactor
recenzje
Ashen

Ashen

Lekkostrawny „soulslike" z własnym charakterem.

HQ
Ashen
Bodajże najpiękniejszy widok, jaki stanął przed moimi oczami podczas gry w Ashen.

Miejmy to z głowy: tak, Ashen to kolejny „soulslike". Ale nie byle jaki, gdyż zdecydowanie posiadający własną, unikalną tożsamość. Co zatem składa się na ową wyjątkowość dzieła, które oddało nam do rąk studio Aurora44?

Z pewnością pierwsze, co rzuca się w oczy, to oprawa graficzna. Już na etapie prostego kreatora postaci widzimy wyraźnie, że twórcy zdecydowali się na minimalizm w kwestii wyglądu naszego bohatera - i jak się wkrótce okazuje, nie tylko jego, ale i wszystkich NPC-ów, jakich spotkamy na swojej drodze. Miłośnicy dopieszczania wyglądu swojego wirtualnego awatara z pewnością pokręcą głową z lekkim niesmakiem. Ja również nie byłem zachwycony. O wiele lepiej jednakże prezentuje się cała reszta. Mam tutaj na myśli kolejne lokacje, jakie mamy przyjemność eksplorować, a także wszelakie budowle i obiekty, jakie znajdziemy na ich terenie. Pod tym względem ta stylizowana oprawa graficzna może się podobać. Mnie to kupiło na tyle, że szybko zapomniałem o niedoróbkach postaci i nie raz przystawałem na kilka dłuższych chwil, by rozejrzeć się dokoła, podziwiając kunszt projektantów miejscówek składających się na świat, w którym rozgrywa się akcja gry.

Ashen
Modele postaci aż się proszą o większą szczegółowość.
To jest reklama:

Bardzo dobrze prezentuje się z kolei oprawa dźwiękowa. Nie sposób nie pochwalić aktorów, którzy wcielili się w przeróżne postacie. To kawał dobrej roboty jak na względnie „małą" produkcję. Wszelakie odgłosy natury zaś pięknie komponują się z relaksującą z reguły muzyką, która przygrywa w tle podczas naszej wędrówki. Rzecz jasna w odpowiednich momentach muzyka zmienia się i dopasowuje do danej sytuacji. Czasem bywa wręcz zabawnie, czasem nieco strasznie, chwilami panuje spokój, by dosłownie za moment zmienić się w całkowite szaleństwo i chaos.

Fabularnie jest naprawdę nieźle. Sam scenariusz jest dosyć prosty, ale ma swój urok i styl narracji, z jaką mamy do czynienia, w doskonały sposób porcjuje nam kolejne fragmenty historii. Dodam też, że w przeciwieństwie do gier z serii Dark Souls, opowieść snuta przez deweloperów jest podana w tradycyjny sposób, jeżeli tak to mogę nazwać. Mamy więc sporo dialogów i nieco scenek, które wraz z naszymi postępami przedstawiają kolejne wydarzenia i poszerzają naszą wiedzę o najważniejsze kwestie. Trafił się również całkiem niezły twist fabularny. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że odrobinę na siłę chciano tutaj uczynić wszystko czymś nad wyraz wzniosłym.

Ashen
Niestety, z tą panią nie możemy poromansować. Wiem, bo próbowałem.

W tej grze nie sposób się zaciąć z powodu niewiedzy dotyczącej podjęcia kolejnych kroków. Do dyspozycji mamy mapę, która przedstawia kilka wyraźnie wydzielonych obszarów. Przez każdy z nich przebiega główna droga, a znaczniki pokazują, gdzie mamy się udać, by wypełnić konkretne zadanie. Te są podzielone na dwa rodzaje. Pierwszym są zadania główne, które, rzecz jasna, popychają fabułę do przodu. Drugim rodzajem są zadania poboczne, które oprócz nagród oferują również dodatkowe wątki fabularne. Wypełniając jedne i drugie możemy być pewni, że rozwój naszej postaci odbywać się będzie w naturalnym tempie, które pozwoli na ukończenie gry bez zmuszania nas do żmudnego grindowania.

To jest reklama:

Ashen w kwestii sterowania to niemalże kopiuj-wklej z serii Dark Souls. Różnice są na tyle marginalne, że fani gier studia From Software poczują się jak ryby w wodzie. Reszta też nie powinna mieć większych problemów, gdyż samouczek i obecne w grze podpowiedzi pozwalają na bezbolesne przyswojenie sobie kolejnych mechanik. Walka nie jest specjalnie skomplikowana. Początkowo czuć lekki nacisk na broń jednoręczną w zestawie z tarczą. Niemniej jednak z czasem swobodnie można przesiąść się na broń dwuręczną i oprzeć swą obronę głównie na unikach. Pamiętać należy oczywiście nie tylko o pasku życia naszej postaci, ale również o pasku wytrzymałości. Jak na „soulslike" przystało, Ashen wymaga od nas pewnej dozy zachowawczości. Spamowanie atakami szybko sprawi, że nasza postać będzie wyczerpana, a to najprostsza droga to padnięcia ofiarą nieustępliwych przeciwników.

Ashen
Księcia Persji tutaj nie spotkamy. Za to cała masa żądnych krwi wrogów chętnie nas przywita.

Jak przystało na grę z elementami RPG, rozwój naszego bohatera opiera się o zdobywanie doświadczenia oraz kolejnych elementów rynsztunku i materiałów niezbędnych do jego ulepszania. Rolę waluty pełni tutaj niejaka „Scoria", która, podobnie jak „dusze" w Dark Souls, wypada z zabitych wrogów oraz z woreczków, których użycie zapewnia jej dodatkowy zastrzyk. Oczywiście każdy zgon sprawia, że tracimy aktualnie posiadaną przy sobie walutę i naszym zadaniem jest dostać się do miejsca śmierci naszego bohatera, by odzyskać straconą „Scorię". Doskonale znamy ten motyw, więc nie ma się co nad tym rozwodzić.

Co ciekawe, przypływ mocy naszego protagonisty nie wiąże się z inwestowaniem w bezpośredni rozwój statystyk. Aby wzmocnić naszego bohatera, musimy skupić się na ulepszaniu posiadanego oręża oraz na inwestowaniu w talizmany i relikwie, które posiadają specyficzne właściwości. Możemy sobie dobrać konkretny zestaw wedle własnego uznania, tak by pasował do naszych preferencji. Niestety, takowych modyfikacji nie możemy dokonać nigdzie indziej poza naszą bazą wypadową.

Ashen
Każdy mieszkaniec wioski pracuje w pocie czoła. Na efekty długo nie musimy czekać.

Wspomniana baza wypadowa to nic innego jak wioska, która powoli powstaje na naszych oczach. Z początku trafiamy do ruin, które zasiedlone są przez wrogie nam istoty. Po wyczyszczeniu agresorów wprowadzają się kolejno poznawani przez nas mieszkańcy. Z czasem możemy obserwować, jak powstają kolejne budowle, co jest nie tylko przyjemne dla oka, ale stanowi również wartość wymierną, gdyż wraz z upływem czasu uzyskujemy na przykład dostęp do własnej skrzynki, w której możemy składować co tylko chcemy.

Wędrówka po świecie Ashen jest przyjemna nie tylko dzięki pięknym widokom, jakie możemy co rusz podziwiać, ale również dzięki temu, w jaki sposób zaprojektowana została nasza trasa. Oprócz licznych skrótów dostajemy w pewnym momencie możliwość szybkiej podróży. To, w połączeniu z pewnym przedmiotem, który pozwala na błyskawiczny teleport do naszej wioski, sprawia, że bezproblemowo dozujemy sobie czas na przerwę i oddanie questów lub ulepszenie ekwipunku i umiejętności. Rolę punktów kontrolnych stanowią kamienie, które oznaczone są snopem światła. Dzięki temu widzimy je z daleka i możemy sobie zaplanować drogę tak, by po kolei je aktywować. Kamienie zapisują nasze postępy oraz uzupełniają zapasy zdrowia oraz buteleczek z leczniczą miksturą.

Ashen
Wejścia do lochu strzegą wrota o charakterystycznym wyglądzie.

Osobny akapit chciałbym poświęcić na coś, co nazwać można dungeonami. Czasem natrafiamy na specjalne miejscówki, gdzie znajduje się brama. Ową bramę możemy otworzyć, by zapuścić się wgłąb długiej i dość wymagającej sekcji zakończonej walką z bossem. Można się w nich obłowić nie tylko w doświadczenie, ale i w masę przydatnych przedmiotów oraz materiałów niezbędnych do ulepszania. Niestety, zgon jest tutaj wyjątkowo kosztowny. Dlatego też warto wybrać się w towarzystwie. Od biedy może to być kompan sterowany przez sztuczną inteligencję. Najlepiej jednak, jeżeli jest to inny gracz. Szkoda jedynie, że twórcy nie pokusili się o nieco więcej dungeonów, bo zdecydowanie stanowią one jeden z najjaśniejszych punktów w ich produkcji.

Ashen
Są tu jacyś miłośnicy Blighttown?

Multiplayer to zasadniczo dwie możliwości. Pierwsza z nich to coś, co przypomina nieco Journey. Napotykamy wówczas nieznajomych graczy i nie mamy właściwie żadnej możliwości komunikacji. Liczyć wtedy trzeba na to, że napotkana osoba zachowa się na tyle przyzwoicie, by nie zepsuć nam zabawy. Niestety, jak doskonale wiemy, różnie z tym bywa. Tutaj w sukurs przychodzi z kolei możliwość gry ze znajomym. Dzięki specjalnemu filtrowi ustalamy kod i po podaniu go naszemu towarzyszowi staramy się z nim połączyć. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale przy odrobinie cierpliwości nie powinno stanowić większego problemu. Mimo wszystko wolałbym, żeby na przyszłość twórcy gry pomyśleli o tak prostym rozwiązaniu, jak klasyczny „invite".

Ashen
Czasem warto przystanąć na moment, by wspólnie z towarzyszem podziwiać okolicę.

Przygoda zajęła mi jakieś dwadzieścia godzin grania. Całość przeszedłem razem z kumplem. Obaj bawiliśmy się świetnie i możemy jedynie żałować, że to już koniec naszej wyprawy. Ashen oceniam naprawdę bardzo pozytywnie. Na chwilę obecną jakiekolwiek błędy pojawiały się naprawdę sporadycznie. Grę przechodziłem na dość mocnym komputerze - ustawienia na najwyższym poziomie i zero szumów nawet przy nieco większej zadymie. Nie jest to gra idealna, ale na pewno stanowi jedną z największych niespodzianek tego roku. Warto dać jej szansę. W szczególności, jeżeli macie kogoś, z kim możecie ją przejść razem, od początku do końca.

08 Gamereactor Polska
8 / 10
+
Piękne i pomysłowe lokacje, nastrojowa muzyka, kooperacja, przyzwoity czas gry.
-
Brzydkie postacie, nieco męczące łączenie się z konkretnym graczem, za mało dungeonów i bossów.
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości