Polski
Gamereactor
recenzje
Catherine: Full Body

Catherine: Full Body

Gdzie Kasiek trzy, tam się klocków piętrzy.

HQ
Catherine: Full Body

Byłam w błędzie, sądząc, że nowe wydanie Catherine będzie smakować niczym najbardziej wykwintne wino. Full Body jest ni słodkie, ni wytrawne, nie jest smaczne, ale też nie obrzydzające. Nie satysfakcjonuje, ale nie rozczarowuje, syci, jednak nie do końca. Dałam się oczarować pięknemu monologowi ze wstępu gry - a był to tylko przerost formy nad treścią.

Po niemal dziewięciu latach od debiutu Catherine na rynku, Atlus zdecydował się zaprezentować swój romantyczny horror raz jeszcze, gronu odbiorców nowej generacji konsol. Według serwisu Media Create oryginał sprzedał się w liczbie ponad dwustu tysięcy egzemplarzy przez całe swoje „życie", podczas gdy Full Body w tygodniu premierowym w samej Japonii osiągnęło sprzedaż w wysokości sześćdziesięciu tysięcy kopii. To sugeruje, że ponowne wydanie gry było, koniec końców, trafnym pomysłem i co do tego nie mam wątpliwości. Odnoszę jednak wrażenie, że Atlus powinien nieco pochylić się nad swoją polityką wydawniczą i zastanowić, czy ta na dłuższą metę nie obróci się przeciwko niemu - deweloperowi, który sprawił, że większość z nas porzuciła ślepą wiarę w Square Enix, bo przecież Atlus był tak wyjątkowy.

Catherine: Full Body
W Catherine: Full Body nie zabrakło nowych, przesiąkniętych erotyką scen.
To jest reklama:
Catherine: Full Body
K, C czy Q?

Catherine do dziś utrzymuje na Metacriticu bardzo zadowalający poziom, choć zdaje się, że w erze siódmej generacji konsol tytuł nie był tak popularny na Zachodzie, jak na to zasługiwał. Gra opowiadała historię Vincenta Brooksa, zaręczonego trzydziestodwulatka, którego gracze poznawali w momencie, gdy zaczęły nękać go najgorsze koszmary. Jego zadanie - poukładać wszystkie klocki w swoim życiu, dosłownie i w przenośni. Vincent bowiem, inwigilowany przez kochającą, lecz nieco nadgorliwą narzeczoną imieniem Katherine, uwikłał się w miłosny trójkąt, wdając się w romans z niejaką Catherine. Za dnia pracował, co wieczór udawał się do baru, a każdej nocy przeżywał istny koszmar, w którym on i tysiące innych baranów, ponownie, dosłownie i w przenośni, musieli wspinać się na szczyt wieży, przesuwając, układając, łącząc i usuwając klocki. Czas uciekał, bo najniższe piętra co kilka sekund się zapadały, więc nie było chwili na zastanowienie - by ukończyć grę, należało zacząć myśleć jej systemami, ale też poznać konkretne techniki, by wykonywać ruchy samoistnie, zupełnie jak przy kostce Rubika.

Na domiar złego, na zakończenie już i tak wystarczająco koszmarnego koszmaru, Vincenta gonił boss z dodatkowymi umiejętnościami uprzykrzającymi tę stresującą ucieczkę, reprezentujący najgorsze obawy protagonisty - Katherine w sukni ślubnej, obrzydliwego bobasa krzyczącego: „TATUSIU!", kobiece pośladki z uwydatnionymi czerwonymi ustami. Full Body miało być przy tym wszystkim jeszcze bardziej pokrętne, wykwintne, bogate, symboliczne i pełne nowych metafor. Niestety, ponętna i krąglutka Qatherine tak zawróciła Atlusowi w głowie, że mógł nieco zapomnieć, co tak naprawdę miał na celu przekazać oryginał.

Catherine: Full Body
Rin daje się lubić, ale nadal sprawia wrażenie dodanej na siłę.
To jest reklama:
Catherine: Full Body
Muzyka Rin jest ważna nie tylko w kontekście narracji, ale też samej rozgrywki.

No właśnie, bo i największą zmianą w Full Body miał być już nie trójkąt, lecz pełnoprawny czworokąt z trzecią Qatherine, nazywaną również po prostu Rin. Jak się okazuje, podczas gdy Katherine jest ostrym, bezwzględnym „K", Catherine rozkosznym, beztroskim „C", tak Rin stanowi po prostu beznamiętną końcówkę tych imion. W Full Body stało się coś, o co nigdy nie podejrzewałabym Atlusa. Choć do produkcji dodano jeszcze pięć kolejnych zakończeń, i tak z ośmiu zrobiło się trzynaście, Rin jest po prostu ucieczką od problemu, panną idealną. Jeśli nie wiesz, kogo wybrać, po prostu stchórz i wybierz ją - sugeruje gra. Oczywiście to tylko podstępne zwodzenie, ponieważ szybko okazuje się, że taka ucieczka wcale nie popłaca i Vincent zostaje stosowanie ukarany zabiegami, których nie będę spoilować. Tak czy siak - nie tylko finał, ale też wszelkie cutscenki z Rin są tak banalne, że aż akurat na tego dewelopera nie przystoi. Nie na tego, który stworzył Shin Megami Tensei i poruszał w serii motywy, których każdy inny twórca bał się tknąć, nie na tego, który przekazywał przesłania zbyt odważne dla innych. Tym razem Atlus zagrał bezpiecznie.

I jeszcze żąda za to zagranie kwoty należnej dla pełnoprawnej, nowej produkcji AAA! Owszem, technicznie Catherine: Full Body prezentuje się przemyślanie, wygląda tak, jakby miała być taka od początku, bo jednocześnie podciąga nieco grafikę z oryginału do stylu z Persony 5, natomiast nowe scenki na silniku gry nie są jakoś wybitnie animowane, zatem całość wygląda spójnie. Wszyscy aktorzy powrócili i grają tak samo dobrze zarówno w japońskiej, jak i angielskiej wersji językowej (co ciekawe, obie mogą pochwalić się równie świetnym wykonaniem i wielkimi nazwiskami), więc tu można kombinować do woli, przechodzić grę kilka razy, odkrywać na nowo, zwłaszcza, że o głosie Catherine decydujemy sami.

Poza nowymi cutscenkami, lekkim odświeżeniem grafiki, nowymi motywami muzycznymi i, oczywiście, Rin, jedną z wprowadzonych zmian jest tryb rozgrywki Remix. Nadal możemy zdecydować się na oryginał, w którym przesuwamy po jednym klocku, ale Remix dodaje inne typy bloków, o różnych połączonych kształtach, który ostatecznie wydał się mi o wiele prostszy od klasycznego, bo od razu sugerował, co należy poukładać dookoła, skoro na danym piętrze stoi krzyżyk albo piramidka. Mimo tego Catherine w żadnym razie nie należy do najprostszych gier, więc nie można tu za bardzo szarżować i lepiej z pokorą piąć się w górę, ale Remix jest na pewno świetnym urozmaiceniem, zwłaszcza, że do wyboru mamy jeszcze kilka poziomów trudności, a na najprostszym można również całkowicie przewijać gameplay, więc odkrycie wspomnianych trzynastu zakończeń nie jest tak straszne, jak mogłoby się wydawać.

Catherine: Full Body
Coś Vincentowi nie idzie to układanie życiowych klocków.
Catherine: Full Body
Każde piętro oferuje nowe wyzwania, zwłaszcza w trybie Remix.

Dodatkowo, Rin pojawia się nie tylko w życiowych cutscenkach, ale też właśnie tu, w koszmarze - gdy zaczyna grać na pianinie swój łagodny utwór, mamy nieco więcej czasu na namyślenie się, ponieważ bloki przestają spadać na kilka sekund. No i nie ma szans, by za pierwszym przejściem rozgryźć mechaniki na tyle, by pozbierać po drodze wszystkie bonusy na planszy, dlatego mimo silnego nacisku na narrację Catherine wciąż jest piekielnie grywalna, nawet jeśli niektóre przerywniki zdają się trwać w nieskończoność. Połączenie powieści wizualnej z grą logiczną zobowiązuje.

Po zakończeniu poziomu mamy chwilę na odetchnięcie wraz z innymi baranami, którzy, jak się prędko okazuje, są innymi mężczyznami z baru, których spotykamy co wieczór: prawym policjantem zdradzającym żonę, z pozoru niewinnym chłopakiem lecącym na dwa fronty. W Full Body również tutaj pojawia się Rin, cały czas grając na pianinie delikatny utwór, kojąc serca okolicznych nędzników. Jako że Rin wszystkim objawia się jako anielska kobieta - podczas gdy w świecie koszmaru wszyscy widzą siebie w postaci baranów - wiązało się to z przebudowaniem kilku linii dialogowych, zarówno w barze w realnym życiu, jak i przy konfesjonale w sekwencjach nocnych, a warto rozmawiać ze wszystkimi, by poznać świat przedstawiony jak najlepiej.

Catherine: Full Body
Rin stanowi wygodną ucieczkę przed problemami Vincenta.
Catherine: Full Body
Postacie w Catherine nie są szczegółowo rozpisane - zamiast tego reprezentują poszczególne cechy.

Poza tym po staremu: w konfesjonale spowiadamy się ze swoich grzechów, odpowiadając na niejasne moralnie pytania, by następnie zobaczyć, ilu graczy (łącznie, samych mężczyzn bądź samych kobiet) udzieliło tej samej odpowiedzi i z tego wychodzą prawdziwie ciekawe wyniki, nierzadko zależne od płci odbiorcy. Bar jest pełen pobocznych aktywności, od rozmów z postaciami niezależnymi po mini-gierkę z Roszpunką polegającą na, cóż, układaniu klocków. Ponadto Vincent może odpowiadać swoim obiektom zainteresowania na sms-y, które układamy sami wybierając spośród kilku opcji w każdym zdaniu, może iść do łazienki, by pooglądać zboczone fotki i tak dalej, i tak dalej. Choć akcja gry toczy się w ciągu zaledwie tygodnia, aktywności rozplanowano w taki sposób, by cieszyły zarówno graczy interesujących się uniwersum produkcji, ale też tych, którzy woleliby ten tydzień przeżyć jak najszybciej, utożsamiając się z Vincentem.

To była przedziwna przygoda. Catherine nie jest tylko grą, ale przede wszystkim doświadczeniem, łączącym interaktywność intensywnego gameplayu z pokręconą i rozbudowaną narracją pełną ukrytych przesłań i metafor, o czym zapewne wie każdy, kto choć chwilę spędził w oryginale z 2011 roku. Full Body, niestety, nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań, głównie za sprawą Rin, która faktycznie pełni tylko rolę dostawki, nie pełnoprawnego elementu fabuły. Może to dlatego, że jednak fabuła w Catherine już była kompletna i nie potrzebowała dopowiedzeń. Może dlatego też boję się szatkowania Persony 5 i nadchodzącego wydania Royal. Na pewno jeśli nie graliście w Catherine, możecie dać Full Body szansę, raczej nie powinna kompletnie zepsuć wrażeń, ale jeżeli macie możliwość zagrania w oryginał, to jednak polecałabym oryginał.

07 Gamereactor Polska
7 / 10
+
Oprawa audiowizualna; świetny, rozbudowany gameplay; pięć nowych zakończeń; sporo nowych opcji i urozmaiceń; to jedyna taka produkcja dostępna na rynku.
-
Rin nie do końca jest tym, czego można było oczekiwać; zbyt wysoka cena jak na taką listę nowości; zdaje się, że w tym przypadku wystarczyłby zwykły remaster.
overall score
to ocena naszych redaktorów. Jaka jest Twoja? Wynik ogólny jest średnią wyników redakcji każdego kraju

Powiązane teksty



Wczytywanie następnej zawartości