Megabonk
Nasz rezydent Skibidi-rizz-psycho zatopił zęby w najdzikszej jak dotąd grze w tym roku i podoba nam się to tak bardzo, że to śmieszne.
Chungus aura skibidi rdzeń, giga chad rizz równoważy cringe i podstawę, fanum tax bussin bez limitu, podczas gdy głupkowaty ahh gyatt ratio czuje się jak ohio doompost, ale nadal zabijać. Rozumiesz, co mam na myśli? Nie, oczywiście, że nie, ponieważ jest to czysty bełkot, który brzmi tak, jakby ktoś przypadkowo wsadził zepsuty router do maszynki do mięsa, a następnie nazwał wynik językiem. A jednak żyjemy w czasach, w których dzieci, młodzież i ludzie, którzy powinni wiedzieć lepiej, codziennie wypluwają te rzeczy z taką samą pewnością siebie, jakby cytowali Szekspira. To dlatego jestem pod takim samym wrażeniem, jak mam mdłości, kiedy faktycznie rozumiem fragment tego bełkotu "skibidi toilet brainrot". Dzisiejszy język memów jest nie tylko niezrozumiały, ale wręcz ogłupiający, jest rodzajem cyfrowego trądu, który pożera wszelką myślność. I tu właśnie pojawia się Megabonk i mną wstrząsa. Mimo że gra ocieka tym samym nieszczęściem, którego staram się uniknąć w sieci, jest też tak niegrzeczna, tak cholernie dobra, że jestem gotów przełknąć swoją dumę, wzruszyć ramionami na "ty ded - może on problem z umiejętnościami?", który pojawia się, gdy umrę, i po prostu zaakceptuj go jako część pakietu.
Ale musimy się trochę cofnąć, inaczej będzie to tylko kolejny tekst, w którym utknę we wściekłości klawiatury z powodu upadku kultury. Powrót do grudnia 2021 roku. Śnieg ledwo opadł, Boże Narodzenie było tuż za rogiem, a podczas gdy niektórzy siedzieli i próbowali się ekscytować Halo: Infinite, zupełnie inna gra pojawiła się znikąd, prawie jak wczesny prezent świąteczny od przyjaciela, o którego istnieniu nie wiedziałeś. Vampire Survivors. Mała gra pikselowa, która wyglądała, jakby ktoś wziął Castlevania, rozebrał ją do hipnotycznego rdzenia klikającej dopaminy i uwolnił ją w nowym gatunku, który nawet nie wiedział o jego istnieniu. Nazywano to najróżniejszymi rzeczami - "bullet heaven", "survivor-like", "auto shooter" - ale tak naprawdę tysiące graczy zdało sobie sprawę, że uczucie stania w środku apokaliptycznego piekła, strzelania kulami, ogniem, świętymi Bibliami i nożami do hord wrogów było jednym z najczystszych hajów, jakie można było kupić za kieszonkowe na Steam. Vampire Survivors otworzyły śluzy i Brotato, Halls of Torment, Soulstone Survivors, 20 Minutes Till Dawn i inne.
Teraz, prawie cztery lata później, stoimy tutaj i patrzymy, jak Megabonk wkracza na scenę, gotowy do kontynuowania dziedzictwa. I uwierz mi, gram wystarczająco długo, aby powiedzieć to z całą pewnością: robi to z zemstą. Tam, gdzie Vampire Survivors dał nam nostalgię za pikselami w dwóch wymiarach, Megabonk oferuje znaczący krok w kierunku 3D. Wyobraź sobie estetykę PlayStation 1, te lekko poszarpane animacje i klockowate postacie, które wtedy wydawały się futurystyczne, ale dziś bardziej przypominają rzeźbione klocki Lego ze zbyt dużą pewnością siebie. A jednak – a może właśnie dlatego – pasuje tu idealnie. Surowy, kanciasty charakter doskonale sprawdza się w kontekście, jakby deweloper zrozumiał coś, o czym my inni zapomnieliśmy: że niedoskonałość może być stylem. Pejzaż dźwiękowy również robi swoje, w każdej nucie czuć się retro, ale zawsze z intensywnością, która sprawia, że puls przyspiesza. Nazwałbym to prawie muzyką stresu, ale jest to stres, który łaskocze we właściwy sposób, jak kawa, która sprawia, że serce bije trochę za szybko, ale jednocześnie sprawia, że całe ciało jest szczęśliwe.
Rozpoznajemy podstawową formułę. Zabijasz wrogów, oni wypluwają kryształy XP, zbierasz ich wystarczająco dużo i awansujesz. Ale dopiero gdy wybierasz swoje ulepszenia - tutaj nazywane "tomes" - robi się naprawdę interesująco. Bronie i atuty wahają się od trywialnie potężnych po wręcz absurdalne, a to właśnie w tej mieszance błyszczą. Mogą to być większe obrażenia, szybsze tempo, większe pociski, a może podwójny skok, który nagle zmieni całe wrażenia z gry? Bo właśnie w tym miejscu Megabonk odchodzi o krok od swoich poprzedników. Tutaj nie wystarczy stać nieruchomo na środku ekranu i pozwolić, by piekło automatycznie się wypluło. Tutaj skaczesz. Tutaj ślizgasz się na kolanach, jakbyś był Tony Hawk w zwolnionym tempie. Tutaj rzucasz się na deskorolkę lub miecz i surfujesz po morzu wrogów. A w niektórych przypadkach wspinasz się nawet po ścianach. To szaleństwo. To chaos. I właśnie dlatego to działa. Kiedy zdobędziesz tę idealną "konfigurację", w której każdy wróg eksploduje na konfetti i PD, a cały ekran jak epileptyczne fajerwerki, to Megabonk to nie tylko zabawa, to troska o duszę.
A treść, mój Boże, to nigdy się nie kończy. Dwadzieścia postaci, z których każda ma wyraźnie inny styl, mocne strony i umiejętności. Tu rycerz, tam ork, tu szkielet na deskorolce dla tych, którzy chcą zachować równowagę między śmiertelnym buntem a uliczną wiarygodnością, snajper z krzakiem jako maskującym kombinezonem. To karnawał absurdów, ale też dlatego jest tak różnorodny, że ciągle chce się odblokowywać kolejny. Zestaw broni jest równie obszerny, z mnóstwem ulepszeń, kombinacji i drobnych udoskonaleń, które sprawiają, że żadne dwie rundy nie są takie same. Dodaj wyzwania, osiągnięcia i modyfikacje, które sprawiają, że gra jest jeszcze trudniejsza dla tych, którzy nienawidzą siebie w zdrowy sposób, a otrzymasz wrażenia z gry, które są praktycznie bez dna.
Podobał Ci się Vampire Survivors ? Wtedy nawet nie musisz o tym myśleć. Megabonk jest koniecznością. Tak naprawdę mogę znaleźć tylko jeden cierń w moim boku i jest to ten sam, od którego zacząłem: memifikacja. Mógłbym się bez tego obejść, bo szczerze mówiąc, gadanie o "problemach z umiejętnościami" na ekranie po śmierci jest mniej więcej tak zabawne, jak cytat z Family Guy w przemówieniu pogrzebowym. Ale to nic, co rujnuje ogólne wrażenia. Kiedy stoisz tam, miażdżąc fale szkieletów, śluzowatych potworów i bossów wielkości genetycznie zmodyfikowanych gigantycznych świń, nie obchodzi cię, że jakiś deweloper rzucił głupkowate odniesienie do ahh. Wtedy jesteś tylko ty, ekran i tsunami dopaminy, które zmywa wszelkie myśli o czasie, odpowiedzialności i codziennym życiu.
To chyba jedyny prawdziwy problem. Nie memy, nie poziom trudności, ani nawet blokowe animacje. Chodzi o to, że godziny znikają. Siedzisz tam i nagle cały wieczór znika, dzieci nadal czekają w żłobku, a obiad w piekarniku zamienił się w kawałek węgla drzewnego. Megabonk to wehikuł czasu, który porusza się tylko w jednym kierunku: do przodu, szybciej niż jesteś w stanie zareagować. A kiedy budzisz się z transu, kilka rund później, za każdym razem jest to to samo uczucie, mieszanina euforii i łagodnego wstrętu do samego siebie. Ale o to właśnie chodzi. Dlatego gram. Megabonk jest, krótko mówiąc, doskonałym przedstawicielem swojego gatunku. Jest uzależniający, satysfakcjonujący i tak szalony, jak powinien, aby wyróżnić się na rynku nasyconym klonami. I choć czasem mam ochotę wydłubać sobie oczy za każdym razem, gdy ktoś przypomina mi o "skibidi toilet", to i tak siedzę tu i uśmiecham się, wciskając "jeszcze jedna runda". Bo to jest takie dobre.
Tak więc oto jesteśmy teraz, po godzinach intensywnego tłuczenia guzików i kąpieli dopaminowej wylanej prosto na naszą korę mózgową, z uczuciem, któremu nie można zaprzeczyć: Megabonk to przebój. Jest surowa, uzależniająca i niebezpiecznie łatwo się w niej zatracić. Gra, która kradnie twój czas i robi to z tak oczywistą arogancją, że prawie dziękujesz i kłaniasz się za to, że zostałeś pożarty przez jej maszynerię. I właśnie dlatego ocena ląduje tam, gdzie jest. Idealna dziewiątka. Nie tylko dlatego, że zarządza dziedzictwem Vampire Survivors, ale dlatego, że robi to ze swoją własną pokręconą duszą, która nie chce być wypolerowana ani okiełznana. Megabonk jest stwierdzeniem, wybuchem, uzależnieniem i właśnie dlatego zasługuje na to, by zapisać go jako jednego z największych w tym gatunku.






