Resident Evil 2 powraca. Zajęło mu to „jedynie" dwadzieścia jeden lat. I jaki jest to powrót! Nie powstydziłby się go sam George Romero, którego życie, bądź co bądź, opierało się w dużej mierze na reanimowaniu trupów. Ojciec filmowego gatunku o zombie byłby dumny, bo remake dwójki to nie byle jaki odgrzewany kotlet, lecz pięknie podany, krwisty kawałek mięsa, którym mogą najeść się nie tylko fani serii.
Pomimo tego najbardziej z tytułu ucieszą się starsi fani, którzy zjedli własne zęby ogrywając za młodzieńczych lat drugą część Resident Evil. Sam należę do tego grona i od wielu lat uważam, że jest to najlepsza i najbardziej sycąca odsłona znanego cyklu. Jeszcze jako nastolatek - jak ten czas leci - po raz pierwszy odwiedziłem komisariat w Racoon City i było to doświadczenie, które z radością, ale i z przerażeniem wspominam do dziś. Choć wszystkie znaki na niebie wskazywały, że będzie dobrze, obawiałem się nowej wersji gry. Nie tyle zmian w fabule i narracji, co wiszącej groźby pozbawienia tytułu niesamowitego nastroju i klimatu, którego nie można było porównać z niczym innym. Po nowszych odsłonach (nie licząc „siódemki", która moim zdaniem powinna być odskocznią, a nie oficjalną kontynuacją cyklu) spodziewałem się większego nastawienia na akcję, niż to miało miejsce w oryginale. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne, bo remake nie tylko zachował ducha i klimat pierwowzoru, ale dostarcza również wiele nowości, które czynią go tytułem w pełni godnym naszych czasów.
A jest w czym wybierać. Główne założenia historii nie uległy diametralnym zmianom, aczkolwiek w wielu momentach twórcy pokusili się o lekkie poprawki w scenariuszu. Nie psuje to bynajmniej odbioru całości, a wręcz czyni grę jeszcze bardziej spójną i dopracowaną. Więcej filmowych przerywników i znacznie lepsza oprawa graficzna siłą rzeczy uczyniły tytuł bardziej filmowym, co z kolei sprowadza się do tego, że straszy znacznie bardziej niż wersja oryginalna. Być może to kwestia większej brutalności, a może po prostu jako młody człowiek byłem bardziej odporny, ale nawet zombie potrafiły wielokrotnie wywołać u mnie niemal palpitację serca. Gra, tak jak kiedyś, dostarcza dwa scenariusze, w których wcielamy się w Leona i Claire. Tym razem jednak twórcy zdecydowali się nieco zmienić formułę, czyniąc historie bardziej odrębnymi. Oczywiście w wielu momentach fabuła obu postaci i tak się przeplata, jest też wiele różnic wpływających na przygodę, jednak z grubsza pozostaje ona identyczna. To właśnie te drobne różnice i niuanse sprawiają, że nawet grając ponownie, drugą postacią, nie czujemy się znudzeni i chłoniemy jej scenariusz niczym dobrą kontynuację. Zresztą, aby poznać dogłębnie historię, grę najlepiej ukończyć trzykrotnie.
Po ukończeniu gry nie powinno stanowić to dla Was większego problemu, bo przez te osiem , dziesięć godzin po raz pierwszy nauczycie się wszystkiego, co jest potrzebne do ucieczki z Raccoon City. Zwłaszcza że nowe sterowanie i pewne ustępstwa - takie jak brak animacji wchodzenia do pomieszczeń - czynią tytuł znacznie bardziej dynamicznym i po prostu szybszym. Nie mylmy jednak remake'u z grą akcji. To nadal dobry Resident, którego rozgrywka skupia się bardziej na eksploracji i zagadkach, niż na zabijaniu przeciwników. Co prawda akcji jest tu znacznie więcej, ale twórcy w tej kwestii zachowali zdrowy rozsądek, łącząc klasykę z nowymi trendami. Niektóre „zaszłości" młodym, dzisiejszym graczom mogą wydawać się dziwne. Bo przecież po co komu klucz, skoro mamy w inwentarzu od dawna granatnik lub strzelbę? Przy rozwiązywaniu tajemnic rozwiązania siłowe po prostu nie mają racji bytu i musicie, chcąc nie chcąc, się z tym pogodzić. Nowy Resident to pod wieloma względami nadal ta sama, dobra gra przygodowa, w której będziecie biegać z jednego miejsca do drugiego w celu użycia danego przedmiotu.
Tym razem jednak twórcy pokusili się o udogodnienie w formie na bieżąco aktualizowanej mapki, na której gra zaznacza praktycznie wszystko - nawet przedmioty, których z różnych powodów nie mogliście za pierwszym razem podnieść. Nie musicie więc nic zapamiętywać czy zapisywać. Jedno spojrzenie i wiadomo, gdzie musicie się udać lub gdzie jeszcze nie byliście. Zresztą, nie jest to jedyny przykład dobrych zmian. Większe natężenie przeciwników wymusza w graczach częstsze konfrontacje, ale wzrosła również znacznie ilość znajdywanej po kątach amunicji. Twórcy nie przekroczyli jednak bezpiecznej linii równowagi, tak więc nigdy nie poczujecie się w pełni bezpieczni. Ciekawym patentem są... nazwijmy to „ataki losowe", mające od czasu do czasu miejsce w niektórych lokacjach. Prócz amunicji i lekarstw ważnym zasobem stały się deski, którymi można zabezpieczyć niektóre okna. Dzięki temu sami mniej więcej decydujemy, jak często i gdzie pojawiać będzie się nowe zagrożenie. Jest to mechanika, która bardzo wpływa na immersję i wielokrotnie po znalezieniu kolejnych desek łapałem się na tym, że instynktownie biegłem zabić okno w niezabezpieczonym miejscu.
A przyznam Wam, że do miejsc aż chce się powracać. Każda lokacja robi piorunujące wręcz wrażenie i sam posterunek, w którym toczy się pierwsza połowa gry, został zaprojektowany wręcz perfekcyjnie - scenerie potrafią zachwycić. Siłą rzeczy nie tylko otoczenie zostało poddane gruntownej przebudowie, ale również wszystkie postacie. Zapomnijcie o stojących sztywno modelach. Wiele wypowiadanych przez postaci kwestii nadal wydaje się drętwych, ale są to bardziej kwestie stylistyki i konwencji niż braków gry. Natomiast sposób ich wypowiadania, poszczególne gesty czy mimika bohaterów, prezentują się rewelacyjnie. Dzięki nim jesteśmy jeszcze bardziej w stanie zżyć się i polubić Leona, Claire i postacie drugoplanowe. Zdefiniować na nowo ich wzajemne relacje, a nawet charaktery. Przeniesienie starych, nieco sztampowych postaci w nową oprawę nie należy nigdy do rzeczy łatwych, ale twórcom się to doskonale udało, a to już prawdziwa sztuka.
Perspektywa z trzeciej osoby wpłynęła bardzo pozytywnie na poczucie zaszczucia i strachu, ale jednocześnie nieco utrudniła nawigację wśród żywych trupów. Niestety, obecnie często znacznie bardziej opłacalne jest usunięcie zagrożenia, niż jego wyminięcie, choć nadal jest to możliwe i zależy jedynie od Waszej wprawy. Zwłaszcza że przeciwnicy do najinteligentniejszych nie należą - ale z drugiej strony mamy przecież do czynienia przeważnie z zombie. Pozostałe tałatajstwo da się również na różne sposoby oszukać, co daje pewne otwarte możliwości w kombinowaniu i doborze własnej stylistyki gry. Wyjątkiem jest tu oczywiście T-00, znany bardziej fanom jako Tyrant. Z tym panem nie ma żartów i gdy go już ujrzycie... wiejcie. Na nieszczęście, jest to całkiem cwana bestia, która podąża za graczem nawet do niektórych bezpiecznych stref, zatem trzeba naprawdę uważać. Poznawanie i uczenie się na nowo zachowań bestiariusza Resident Evil 2 daje sporo satysfakcji. Zwłaszcza w momencie triumfu, gdy stoimy zwycięsko nad truchłem zabitej poczwary. Swoją drogą... jednak zachowujcie animację na „szefów", bo już na średnim poziomie trudności potrafią naprawdę dać w kość.
Nowa, lepsza oprawa przyniosła też ze sobą nowe zagrożenia. Od czasu do czasu gra potrafi lekko chrupnąć, na szczęście jedynie sporadycznie i przez większość czasu działa płynnie lub przynajmniej poprawnie. Dwukrotnie spotykałem się również z drobnymi opóźnieniami efektów towarzyszącym oddawaniu strzałów czy użyciu przedmiotów. Chciałbym napisać, że więcej grzechów Resident Evil 2 nie pamiętam, ale jest to po prostu technicznie naprawdę kawał dobrej roboty. Pod względem udźwiękowienia to nadal ten sam, dobrze znany Resident. Nowa ścieżka zachowała w pełni klimat oryginału - nic zresztą dziwnego, w końcu za muzykę odpowiada dokładnie ten sam kompozytor. Poszczególne utwory wspaniale oddają nastrój każdej lokacji i... jeszcze bardziej wywołują w graczu poczucie zaszczucia i schizofrenii. Grajcie koniecznie w nocy ze słuchawkami. Zawał gwarantowany.
Remake drugiego Residenta w pełni zasługuje na uznanie krytyków, a przede wszystkim samych graczy. Stanowi piękny ukłon w stronę starszych, oddanych serii fanów, ale przy okazji nie zamyka przed nosem bramy podróżnikom nowo przybyłym do Raccoon City. To przede wszystkim podrasowana, stara, dobra formuła rozgrywki zamknięta w oprawie, której nie powstydziłaby się żaden tytuł obecnej generacji. Mylą się osoby uważające remake za nostalgiczny skok na portfele znudzonych graczy. Resident Evil 2 nie potrzebuje adwokata i doskonale broni się sam. Żyjemy w ciekawych czasach, w których odświeżona wersja gry sprzed ponad dwudziestu lat w bezpośredniej konfrontacji znokautowałaby wiele nowszych tytułów. Jeśli wszystkie „odgrzewane kotlety" mają tak wybornie smakować, to chętnie zamówię dokładkę. Czekam na „trójkę", która bez dwóch zdań na pewno powstanie.