Powiedzieć, że Sifu trafiło mnie niczym cios z półobrotu, to jak nic nie powiedzieć. Prawdę mówiąc, był to cios z zaskoczenia, bo przyznać muszę, iż nie paliło mi się do gry przy innych premierach. Nie jestem też wielkim fanem poprzedniego tytułu studia Sloclap - Absolvera. Choć Sifu w pewien sposób kontynuuje tradycje, tak w zamyśle trafić ma do zupełnie innego, nowego grona odbiorców. Jeśli podobnie jak ja wychowywaliście się na klasycznych filmach kung-fu lub po prostu jesteście fanami gatunku, spokojnie możecie nastawić drugi policzek.
Sifu nie bierze jeńców, to zdecydowanie gra wymagająca od gracza perfekcji i właśnie w tym tkwi cały jej urok. Pomimo swoich korzeni, wyrastających jeszcze z gatunku chodzonych bijatyk, by osiągnąć sukces nie wystarczy wyuczenie się na pamięć kombinacji przycisków - trzeba jeszcze potem w praktyce nauczyć się precyzyjnie z nich korzystać. Precyzja jest tu bowiem słowem kluczem i każda, nawet najmniejsza pomyłka zbliża nas do nieuniknionej śmierci... ze starości?
Dobrze przeczytaliście. Najciekawszą i chyba najbardziej innowacyjną mechaniką w grze jest "starzenie się" głównej postaci. Bardzo sprawę upraszczając wygląda to tak, że w Sifu porażka nie oznacza śmierci, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zamiast tego nabijamy współczynnik wieku i wracamy na pole walki starsi i silniejsi. Pojedyncze przegrane nie są jeszcze tak bolesne, schody zaczynają się wówczas, gdy dane starcie przegramy kilka razy z rzędu. Współczynnik wieku bowiem jest sumą przegranych, które możemy pomniejszać wygrywając, ale gdy nam z jakiegoś powodu nie idzie, nasza postać potrafi postarzeć się o kila, a nawet kilkanaście lat. Brzmi zawile? Może wyjaśnię na przykładzie.
Zaczynając przygodę, miałem dwadzieścia lat. Pierwsza misja okazała się na tyle prosta, że przegrałem tylko dwukrotnie, a więc moja postać wkroczyła w kolejną jako dwudziestodwulatka (w grze można wcielić się zarówno w chłopaka, jak i dziewczynę). Niestety, pech, a raczej moje dobitnie słabe umiejętności sprawiły, że w kolejnych potyczkach przegrywałem dosłownie co chwilę i mój licznik wieku dobił z czasem aż do jedenastu lat, nietrudno zatem obliczyć, że szybko moja postać zestarzała się do wieku, w którym zwyczajnie nie była w stanie już walczyć. Swoje pierwsze obcowanie z Sifu skończyłem mając siedemdziesiąt jeden lat. Kiepsko...
Kolejne podejście było już znacznie lepsze, bo i zwyczajnie stawałem się coraz lepszy. Praktyka czyni mistrza - to przysłowie idealnie pasuje do Sifu. Niestety, niesie to ze sobą również minus, bo zwykle uczymy się rozstawienia przeciwników na pamięć. Gra nie jest w żaden sposób losowa i kolejne przejścia niczym już nie zaskakują. Pozostaje zatem maksowanie znanych lokacji w taki sposób, by ukończyć je jak najmłodszym.
W ogóle mechanika wieku to ciekawy patent, który nie tylko zastępuje nam klasyczny ekran "game over". Z wiekiem nasza postać staje się silniejsza fizycznie, ale traci na zdrowiu, więc powalić ją może zaledwie kilka celnych ciosów. Również umiejętności, które odblokowujemy w trakcie rozgrywki, mają swoje ograniczenia wiekowe i przekraczając dany pułap nie jesteśmy w stanie się ich wyuczyć. Gra dzięki temu wymusza na nas niejako opanowanie jej do perfekcji, nie da się dobrze z nią obcować będąc zwyczajnie średnim. A biorąc pod uwagę, że przecież tytułu nie zaczynamy jako spece, dopiero któreś z kolei przejście przynosi oczekiwane rezultaty. Nie da się ukryć, że jest to swoisty sposób na przedłużenie rozgrywki Sifu, który do najdłuższych tytułów nie należy, biorąc jednak pod uwagę, że nie należy też do najłatwiejszych, nie można powiedzieć, że gra jest za krótka. Śmiem wręcz twierdzić, że i tak miejscami powtarzanie tych samych etapów potrafi wynudzić.
Sifu to ogólnie ciekawy koncept. Mówi się, że gra nie należy do ładnych, ja twierdzę, że jest zwyczajnie stylowa, a prosta oprawa jedynie dodaje jej uroku. Często poszczególne ujęcia są rodem wyrwane z klasyki kina kung-fu i myślę, że fani gatunku bardzo tę stylistykę docenią. Obiło mi się też o uszy, że tytuł nie powala udźwiękowieniem. Sam uważam, że oszczędne, nabierające tempa równo z akcją utwory doskonale oddają ducha Sifu i chociażby w takim klubie stłumione uderzenia basów potrafią nieźle nakręcić do kolejnego starcia. Myślę, że twórcy celowo wybrali taki styl audiowizualny i doskonale wiedzieli, co robią. Nadali w ten sposób swojej grze unikalnego stylu, który wyróżnia ją spośród innych, ostatnio wydanych tytułów.
Chciałbym napisać o błędach, jednak przez kilka godzin obcowania z Sifu na żadne większe nie natrafiłem. Wszelkiej maści niedogodności wynikały raczej z mojego słabego opanowania tytułu. Owszem, czasami walcząc miałem wrażenie, że postać źle reaguje na moje akcje lub wykonuje je z lekkim opóźnieniem, ale były to przypadki bardzo sporadyczne. Od czasu do czasu przeciwnicy potrafili też zablokować mnie w danym miejscu lub postać sama blokowała się na przeszkodzie. Nic, z czym nie borykaliśmy się już w gatunku.
Sifu to zatem gra, przy której na pewno się nie zestarzejecie. To krótki, acz wymagający tytuł, który wydłuża swoją żywotność poprzez maksowanie każdego z poziomów. To produkcja, a raczej hołd skierowany w stronę klasycznych filmów kung-fu, w których fabuła nie grała praktycznie żadnej roli. Bo i ile razy widzieliśmy już motyw zemsty? Sifu przynajmniej nie próbuje wynieść jej na piedestały i skupia się na tym, w czym jest naprawdę dobre. A jest to dobra chodzona młócka, w której można przez chwilę się zatracić. Fani gatunku wyłapią wiele smaczków i nawiązań, a pozostali? Cóż, ci mogą raczej sobie darować, bo tytuł wyraźnie puszcza oczko jedynie do wybrańców, którzy niejedną miskę ryżu z Jackie Chanem zjedli. Zaskakująco dobry tytuł, aczkolwiek nie na dla wszystkich.