Bartosz: Nie wiem jak pracuje korporacja SuperCom - producent robotów z serii K160, mających kształt kuli - ale chyba ewidentnie coś poszło nie tak w kwestii zarządzania zasobami, jak i szeroko pojętej logistyce. Co druga kuleczka znajdująca się na taśmie produkcyjnej trafia do morza lawy - ot tak, po prostu, bez żadnego powodu. Jednak jeden robocik postawił zmienić swoje przeznaczenie i wbrew systemowi wydostaje się z pudełka, by zacząć swoją własną przygodę.
Mniej więcej w tym momencie zaczyna się prawdziwa rozgrywka we Wreckin' Ball Adventure, czyli kolejny projekt małego, polskiego studia, Don't Bite Devs. Do tej pory deweloperzy imali się różnych gatunków i poprzez prostego brawlera czy survival horror Inner Voices szukają swojego miejsca w świecie gamedevu. Teraz przyszła pora na grę logiczną, która wydaje się być mieszanką LocoRoco ze Stanley Parable i Portalem. Skąd taki a nie inny dobór tytułów? Oprócz tego, że zwiastun zdradzi Wam absolutnie całą złożoność tytułu pod względem rozgrywki, to w tle od czasu do czasu dostrzegalne są zalążki historii. W przeskakiwaniu między jedną a druga planszą wpadnie nam w oko jakiś napis, sztuczna inteligencja, odpowiadająca za kierowanie laboratorium, odezwie się do nas na początku planszy. Ten ostatni element został zrealizowany podobnie, jak w My Friend Pedro. Generalnie jest miło sympatycznie.
Czuć, że tytuł został przygotowany raczej dla młodszych odbiorców, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę ze światem elektronicznej rozrywki. Przejście planszy nie jest zbyt wymagające, ale jej wyczyszczenie z niebieskich kuleczek i gwiazdek, bywa za to przyjemnie skomplikowane. Dziecko jednak miałoby z tym pewne problemy, dlatego z odsieczą przybywa tryb kooperacji, który sprawdza się po prostu okej. Na jeden wieczór Wreckin' Ball Adventure było tym, co sprawdzaliśmy ze znajomym na jednym komputerze. Nic specjalnego i raczej nie będziemy do tego wracać.
Skojarzenia z LocoRoco chyba nie powinny nikogo dziwić - jesteśmy kuleczką w dwuwymiarowej platformówce. Czasem podskoczymy, czasem przebijemy ścianę (czasem też się od niej odbijemy), a czasem pobujamy się na lince, żeby pokonać dłuższy kawałek planszy. Nic niezwykłego we Wreckin' Ball Adventure nie znajdziecie, bowiem gra do bólu wykorzystuje założenia gatunku i kurczowo się ich trzyma. A sama rozgrywka? No cóż szału nie ma, zwłaszcza na klawiaturze. Czuć, że tytuł pasuje raczej do platform mobilnych; nawet długość plansz (raptem kilka minut) sugeruje, że produkcja lepiej sprawdzała by się na smartfonie, tablecie (ktoś je w ogóle pamięta?) czy Switchu. O tak, na Switchu we Wreckin' Ball Adventure grałoby się idealnie.
Wreckin' Ball Adventure wygląda trochę jak gra stworzony na gamejamie, a po jego zakończeniu szkoda było wyrzucać to, co zostało. Nie wydaje się zbyt ambitną produkcją - niemniej te kilka godzin, które przy niej spędziłem były przyjemne. Grze nie da się odmówić pewnego uroku, choć nie jest tytułem dla kogoś, kto szuka fabuły czy zawiłej mechaniki. Jeśli w Waszym życiu brakuje platformówki, a roguelike'i metroidvanie wychodzą Wam już uszami, to Wreckin' Ball Adventure będzie idealną przystawką serwowaną w małych ilościach w ciągu dnia.
Joanna: Na pierwszy rzut oka to tylko zwykła gra z przyjemną, relaksującą oprawą i łyżką lubianej, Portalowej stylistyki.
Trzeba jednak wspomnieć o jednym: Wrecking Ball Adventure to zdecydowanie gra wieloosobowa. W trybie singleplayer jawi się jedynie jako prosta platformówka, której poziomy czyścimy z punktów dla zwykłej przyjemności. Jednak gdy w grę wchodzi więcej osób, dopiero pokazuje swój prawdziwy potencjał.
Sterowanie kulą nie należy bowiem do najlżejszych. I to dosłownie: kula jest po prostu ciężka. Już od pierwszych poziomów da się wyczuć wpływ bezwładności na jej ruch. Aby dotrzeć do niektórych miejsc na planszy należy zaplanować jej trajektorię jak i zachowanie pędu - a z powodu ich rozbudowania, wymaga szybkiego myślenia. W grze jednoosobowej, błąd w obliczeniach nie kosztuje gracza niemal nic - na trasę łatwo wrócić, a większość pominiętych punktów da się zebrać po prostu cofając z odrobiną spowolnienia.
Dopiero gdy gra oznajmia głośno: "Gracz 1 ukończył planszę" okazuje się, jak bardzo fizyka gry i spryt przy jej wykorzystaniu ma wpływ na rozgrywkę. Dopiero ścigając się ze znajomymi o najlepszy czas i największą ilość punktów, można wyciągnąć z Wrecking Ball Adventure jej prawdziwy potencjał. Wtedy miażdżąca masa i jej wpływ na sterowanie stają się kulą u nogi, jednocześnie przyjemną i przyjemnie frustrującą. Wtedy budzi emocje najbardziej zbliżone do posiadówki przy Mario Cartach.
Zgodzę się z jednym - zdecydowanie lepiej działałaby jako tytuł LAN na konsolę, a nawet stanowi wspaniałego kandydata na zapomniany już split-screen.