Najnowsza gra z serii, Like a Dragon: Infinite Wealth, zmieniła sporo w moim spojrzeniu na tę serię. Bardzo podobały mi się przygody Ichibana na Hawajach i chociaż daleko mi do redakcyjnego weterana tej serii gier, zanurzyłem palec u nogi w wodzie, mając na swoim koncie kilka gier. W związku z tym zainteresowanie było spore w porównaniu z najnowszą próbą stworzenia serii opartych na grach Prime Video, a biorąc pod uwagę, jak genialnie poradzili sobie z Fallout, wciąż istniała nadzieja na coś wciągającego i dobrze wykonanego z Yakuza.
Jak można się spodziewać, od razu wita nas zbliżenie tatuażu. Jeden z głównych bohaterów serialu przebywa w ciasnej celi i szybko dowiadujemy się, że akcja serialu rozgrywa się zarówno w 1995 roku, jak i 10 lat w przyszłości. Po incydencie czwórka osieroconych bohaterów zostaje wciągnięta do podziemia i może rozpocząć się karuzela intryg, przemocy i zawiłych powiązań między postaciami, które śledzimy. Dużo uwagi poświęcono Kazumie Kiryu, ale trójka przyjaciół z dzieciństwa również dostaje małe historie. Jednak to właśnie w tych historiach tkwi jedno z dwóch głównych rozczarowań: nie ma w nich ani dreszczyku emocji, ani ekscytacji. Historia toczy się w dziwnym tempie, w którym nie tylko przeskoki między 10 latami trochę psują sprawę, ale także sceny wydają się rozciągnięte, a w niektórych przypadkach zupełnie nie na miejscu. Jasne, są postacie, na których się skupiamy, jak szefowie różnych klanów, a następnie czwórka osieroconych przyjaciół, ale jest to również mieszanina imion i osób, z którymi całkowicie się tracisz. Podobnie, rozwikłane wątki są traktowane z dziwnym skupieniem i przyczyniają się do tempa, które często wydaje się zbyt wolne.
Innym rozczarowaniem oprócz tego jest to, że jako adaptacja serii gier, w większości wydaje się, że przykleili się do nazwy, próbując zainteresować ludzi. Jasne, rozumiem, że najdziwniejsze elementy z gier mogą nie być tak łatwe do zrobienia, ale pytanie brzmi, czy i tak nie powinny były tego robić. Na przykład rzucenie się na całość z dziwnymi postaciami i wydarzeniami i po prostu zrobienie z tego wszystkiego cyrku. Mogło to być kompletnie śmieszne i czyste szaleństwo, ale pewnie przynajmniej byłoby ciekawsze. Nawet kopanie i uderzanie pięściami czy akcja nie dostarczają dreszczyku emocji, przynajmniej nie w tych pierwszych trzech odcinkach. Wiele scen sprawia też wrażenie dość pospiesznych, w pewnym sensie wręcz farsowych.
Jest tu czasem nikłe poczucie jakiegoś twardego dramatu, przy którym można się bawić. I w ciągu trzech 40-minutowych odcinków nie powiem, że kompletnie się nudziłem. Położono podwaliny pod przyszłe bitwy, a w grę wpleciono trochę złożoności, aby zasugerować, że później może być trochę głośniej. Nie ratuje to jednak powolnej historii, która oczywiście powinna była grzmieć i odważyć się podjąć ryzyko. Bez wątpienia fabuła będzie się zagęszczać, a starcia będą stawać się coraz ważniejsze w miarę upływu odcinków i pod tym względem jednym z najlepszych elementów serialu telewizyjnego, moim zdaniem, jest to, że rzeczy mogą zająć trochę czasu. Ale to nie znaczy, że to, co idzie w parze z czymś bardziej wybuchowym, musi być nudne.
Kilka solidnych kreacji aktorskich, ulice skąpane w neonowych światłach i momentami ładna sceneria to kilka małych pozytywów, które wciąż zdradzają produkcję z dużym budżetem i mnóstwem rozczarowań gdzie indziej. Być może potrafisz docenić to, że czasami jest to dość przyziemne, ale jeśli masz zamiar przypiąć do tego wszystkiego znaczek Like a Dragon, byłoby lepiej, gdyby przynajmniej niektóre dialogi lub momenty wydawały się bliskie temu, co często widzimy w popularnych i źródłowych grach.