O istnieniu Neon Genesis Evangelion, jednym z ważniejszych, jak się później dowiedziałem, anime w historii, stworzonym przez studio Gainax, dowiedziałem się oczywiście przypadkiem. Ktoś coś napisał na Twitterze, że to już właśnie "dziś" (czyli 21. czerwca) na Netfliksie udostępniono wszystkie 26 odcinków, a także dwa filmy "Death and Rebirth" oraz "The End of Evangelion". "O rany, kolejny jeden z tych klasyków, co to należy znać" myślę sobie. Na ponad miesiąc zapomniałem o całej sprawie, ale wcześniej zapobiegawczo dodałem Evangeliona do "mojej listy". I jak bardzo się cieszę, że to zrobiłem.
Netflix to nie tylko dostęp do setek filmów i seriali - tych oryginalnych, stworzonych na zlecenie platformy, jak i udostępnianych w ramach poszerzania oferty - ale to również jedno z niewielu miejsc w Sieci, gdzie legalnie, w dobrej jakości i bezproblemowo można obejrzeć wiele serii anime. W latach 2000, zwłaszcza w Polsce, kultura Japońska - choć mam wrażenie, że cała szeroko pojęta nerdoza - dopiero raczkowała i dla przeciętnego dzieciaka "chińskie bajki" czy mangi nie były czymś powszechnym ani też za specjalnie popularne. Była to nisza, coś dla garstki "wybranych". Wielu z Was wychowało się pewnie na Dragon Ballu, Czarodziejkach z Księżyca czy Księżniczce Mononoke puszczanych na Polonii 1 albo RTL7.
Mogliście też, tak jak ja, żyć pod kamieniem i przegapić to wszystko, a swoją przygodę z anime zacząć znacznie później. Ale tak wiecie, mocno. Rok 2015 to nie tylko pierwszy semestr moich studiów, ale też czas, w którym pierwszy raz sięgnąłem po "chińską bajkę" - a konkretnie Hellsinga. Inny sposób prowadzenia historii; całkowicie odmienny styl kreowania bohaterów; przydługie dialogi - wymiana zdań między bohaterami potrafiła trwać nawet cały odcinek; charakterystyczna kreska, którą rozpoznawało się z daleka; wejściówki, o które ciągle spieram się z Pawłem i Olą - a Wy pomijacie czy za każdym razem oglądacie? Wszystko to było po prostu inne.
Gdzie w tym wszystkim Neon Genesis Evangelion? Z racji wieku serial studia Gainax obejrzałem dopiero teraz i choć od premiery minęło ponad dwadzieścia lat, to w ogóle nie czuć, by ten czas upłynął. No może poza czarnymi pasami po bokach ekranu, ale to akurat detal. Początek to oczywiście fascynacja wielkimi robotami, Aniołami, wiecznie uśmiechniętą Misato, która w pierwszych trzech odcinkach pręży swoje ciało na wszystkie możliwe sposoby i tajemniczą, niebieskowłosą Rei Ayanami.
Po myślach typu "Czemu u licha ktoś wsadza nastolatków do wielkich robotów i każe im walczyć z Aniołami?" szybko przychodzi zrozumienie. Raz że wynika to zamysłu twórców, ich wizji i tego jak ją przedstawiają. A dwa, że Neon Genesis Evangelion to po prostu anime i w pewnym sensie pozwala to scenarzystom na znacznie większą dowolność. Narzuca też jednak pewne stnadardy - jest szkoła, charakterystyczne postacie, ale za to nie ma haremu. Nie pasowałoby to zresztą to Shinjiego, pilota Evy 1, który jest nieśmiały, za wszystko wiecznie przeprasza i zadręcza się poczuciem winy.
I właśnie w tym upatrywałbym się ponadczasowości Neon Genesis Evangelion. W tym, że zawsze będą istnieć zakompleksieni nastolatkowie, którzy starają się w tym wielkim świecie pełnym nienawiści znaleźć swoje miejsce. Chcą być kochani. Czuć się potrzebni. Seria porusza również temat - dość bliski mi - związany z dylematem jeżozwierza. Shinji bojąc się, że kogoś zrani, na wszelki wypadek dystansuje się od innych. I choć chce być z kimś blisko, to nie umie tego zrobić.
Podejrzewam, że gdybym był kilka lat młodszy i problemy czy dylematy głównych bohaterów - nie, nie chodzi o zagładę świata - byłyby moimi problemami, to serial zrobiłby ze mnie emocjonalną miazgę. Evangeliony i wszystko, co się wokół nich działo były tylko środkiem do celu, co dość dobrze pokazały dwa ostatnie odcinki, w których zrezygnowano z widowiskowych walk na rzecz czegoś zupełnie innego. Zarówno The End of Evangelion, jak i oryginalne zakończenie w dość bełkotliwy sposób próbują wytłumaczyć, co dzieje się w głowie głównego bohatera, zostawiając z tyłu koniec świata i całą tę dramę.
Jak się łatwo domyślić, nie spodobało się to widzom, którzy spodziewali się czegoś normalniejszego - zapewne finałowej walki, w której ten dobry zmierzy się z tym złym. Po wielu groźbach (studio Gainax otrzymało ich wiele - w formie listów rzecz jasna) twórcy ugięli się i przygotowali The End of Evangelion, czyli alternatywne zakończenie. W dobie "anonimowego" Internetu takie wpływanie na twórców nie jest niczym niezwykłym - zwłaszcza w giereczkowie, przypomnijmy sobie Mass Effecta 3 - i co jakiś czas można przeczytać o rozwścieczonych fanach (choć mam wrażenie, że to już są bardziej fanatycy) i internetowych petycjach. Identyfikacja i przywiązanie do jakiegoś dzieła jest na tyle silna, że odbiorcy czują się odpowiedzialni za jego kształt. Można się spierać czy jest to dobre, czy nie, ale pewne jest jedno - w przyszłości będzie się to nasilać.
Trochę nawalanki, trochę szkolnej dramy, a trochę też historia o dorastaniu i nie radzeniu sobie z problemami. Tak bym chyba określił, jak prezentuje się dziś Neon Genesis Evangelion. I to zakończenie, to prawdziwe, w którym wszyscy gratulują Shinjiemu daje pewną nadzieję. Nadzieję na to, że jeżozwierz, mimo kolców, potrafi zaakceptować to kim jest i polubić siebie. A od tego momentu jest się już w stanie zrobić wszystko.